czwartek, 29 lipca 2010

Kupa nieszczęść

Czasami tak się zdarza, że od samego rana spotyka nas kupa nieszczęść i cały dzień nagle staje się do... no... do tego. Ale po kolei.

1. Towarzysz Życia.
Zamiast jak co rano, raźno wyskoczyć z łóżka wraz z pierwszym dźwiękiem budzika, przykrył się tylko kołdrą, biedaczek, i powiedział, że mu zimno i że jeszcze trochę pośpi, trzęsąc się przy tym, jakby było co najmniej minus siedemset. Łolaboga, ani chybi jakieś choróbsko się przyplątało. Ale na moje nieśmiałe sugestie, że może jednak zostanie w łóżku, odparł, że musi do roboty. Jak mus, to mus, nie ma co dyskutować, sama pamiętam te wspaniałe czasy, kiedy się do roboty chodziło i wiem, że jak trza, to trza, nieprawdaż. Poszedł więc, zlany zimnym potem i z potężnymi dreszczami. Ciekawe, w jakim stanie mi go ta robota wieczorem wypluje, biedaczka.

2. Smoczyce.
Od jakiegoś czasu piastuję zaszczytne stanowisko kury domowej (jak to napisała wdzięcznie jedna z dziewczyn na swoim blogu - kura domestica, które to określenie ściągam, bo urzeka mnie swoim wdziękiem).  Nie jest to podyktowane osobistym wyborem a raczej okolicznościami przyrody, nieprawdaż, które to sprawiają, że w kraju, w którym obecnie pomieszkuję, potrzebne są odpowiednie papiery do podjęcia legalnego zatrudnienia. Będąc więc w oczekiwaniu na stosowne dokumenta, piastuję w tak zwanym międzyczasie to zaszczytne stanowisko. Jak wiadomo łączy się ono z wieloma szlachetnymi zajęciami, a mianowicie - piłowaniem paznokci, czyszczeniem fug szczoteczką do zębów, gotowaniem obiadów z piętnastu dań tudzież lepieniem pięciuset pierogów dwa razy w tygodniu, dla trzyosobowej rodziny. Jak widać, kura znudzona to kura twórcza. 
Aliści kurka lubi czasami udać się na jakieś łono - a to łono przyrody czyli do pobliskiego parku (to łono na razie odpada, bowiem trwają wakacje, czas wylęgu głupich dziatek i głupich mamuś, bezstresowo je wychowujących - to za dużo jak na moje kokoszkowe nerwy), a to łono lokalnej społeczności, która dostęp do owego łona zapewnia przy pomocy community centre. Tutaj możemy oddać się wielu ciekawym zajęciom, takim jak: jogging, spacer, gry zespołowe, zbiorowe machanie skrzydełkami (czyli aerobik) tudzież rakietkami do squasha. No i oczywiście dla wszystkich kur - atletek (lub takich, które obawiają się, że zjadanie całego pudełka ptasiego mleczka na raz może mieć coś wspólnego z powiększającymi się rozmiarami kupowanych spodni), mamy tutaj wiele ciekawych urządzeń. Do których dzisiaj, WRRRRRR, dostęp był niejako utrudniony, nieprawdaż. Utrudniony przez stadko smoczyc, mających w sumie na oko tak z tysiąc lat. Było ich dokładnie dwanaście plus smoczyca-nadzorczyni, to ta z gwizdkiem. Wszystkie ubrane w identyczne różowo-błękitne dresiki w tym niezapomnianym odcieniu dziecięcych śpioszek, wysypały się z salki od aerobiku i zmierzały na siłownię. 
- Ooooo nie... - wyrwało się zbiorowo a chóralnie z gardeł wszystkich stałych bywalców, już to maltretujących swoje mięśnie przy pomocy najrozmaitszych narzędzi tortur, już to sapiących na bieżniach. 
A jednak tak. 
Weszły. Gdacząc.
Smocząc. Chichocząc wniebogłosy (bo to był chichot, nie śmiech, choć głośny i donośny).
Jak różowe blond-bobaski obsiadły wszystkie dwanaście dostępnym maszyn. 
Nie, nie ćwiczyły. Bez przesady. Przecież jak wiadomo, co za dużo, to niezdrowo, wystarczy, że przyszły, nieprawdaż? Zajęły się więc:
a) okupowaniem maszyn,
b) ploteczkami,
skutecznie blokując  dostęp do wszystkich urządzeń reszcie użytkowników, z których nikt nie miał odwagi poprosić, żeby się... ten... tego... posunęły. Po godzinie gdakania, okupowania, wymieniania napowietrznych buziaczków i uśmiechów, na gwizdek się wysypały. No, trenerka się przydała, w końcu  odgwizdać koniec nie każdy potrafi. Do tego trzeba mieć: certyfikat osobistego kołcza, różowy dresik, gwizdek. Poważna funkcja.

3. Palec.
Jak już, po wielu męczących ćwiczeniach, z ćwiczeniem cierpliwości na czele, wyszłam z tej sali tortur, okazała się, że palec mi tak jakby zzieleniał. Kilka dni temu solidnie go obiłam, naderwałam paznokieć i ogólnie doprowadziłam do poważnych obrażeń, dlatego dałam trochę ostatnio odpocząć, nie przemęczałam i w ogóle miał wakacje. Myślałam że skubany doszedł już do formy, alem go chyba dzisiaj przetrenowała. Do domu wróciłam kulejąc, bo to był palec u stopy. Cholerka.

Sami widzicie - kupa nieszczęść. Teraz idę do wanny, odmoczyć obolałe mięśnie. W kapoku, bo z moim  dzisiejszym szczęściem gotowam się utopić. Ahoj! Kokoko, nieprawdaż.

7 komentarzy:

  1. Coś dzisiaj jest nie tak. Nawet u mnie. Jeżdżę konno, to moja druga pasja ale na równi z gotowaniem. Więc jeżdżę dziś sobie, piękne słońce, az tu nagle w 5 sekund oberwanie. Deszcz, wichura, koń dęba stoi co chiwla. Myślałam, że nie dojadę dostajni i że mnie zeskrobią ze ścian, tak szalała klacz i aura.

    OdpowiedzUsuń
  2. A jak moge sie tutaj dodać jako obserwator? I w Nowej Z.?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahoj, biedny majtku;(
    Polecam Chmielewską, czerwone wino i lody waniliowe. Pomaga;))
    otulam:**

    OdpowiedzUsuń
  4. Butterfly, już dodałam funkcję obserwacji. Dobrze, że nic Ci się nie stało na tym koniu. Poniósłby Cię w siną dal, hen hen za horyzont i co?:-)

    Aniołku, lody chwilowo wyszły, winko tylko domowej roboty jakiś znajomych i - poza piękną barwą - chyba nie oferuje zbyt wielu pozytywnych walorów smakowych. Ale nawdychałam się lakieru u fryzjera, efekt niemal ten sam:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fugi jak fugi, mój dzieć się kiedyś zabrał za szorowanie nocnika własną szczoteczką.
    Dobrze, że dzieć starszy nie omieszkał go zakablować:)
    A kupom (nieszczęść) mówimy nie! Ino czemu kurde one som głuche, co?

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj jakie głuche - głuchotom absolutnom:-)

    OdpowiedzUsuń