Ameryka nie chodzi, Ameryka jeździ. Ameryka jeździ do supermarketu, oddalonego 5 minut od domu. Do lokalnego community centre pobiegać i pograć w piłkę, do parku poszaleć na rowerze i rolkach. Ameryka jeździ również żeby… pospacerować.
Kiedy codziennie rano odbywam mój ponad kilometrowy spacer z siłowni do domu, na wąskim chodniku nie spotykam nikogo (dobrze, że w ogóle jest jakiś chodnik, bo często są tylko i wyłącznie podjazdy do kolejnych domów, kawałek trawnika pomiędzy i to wszystko). Nie ma maniaków joggingu, matek, pchających dziecinne wózki, nie spotka się starszych pań na spacerach, wymieniających najnowsze ploteczki. To nie Polska, gdzie na trotuarze co chwila zderzasz się z młodymi mamami i ich rozbrykanymi pociechami, psem wyprowadzającym swojego pana i grupą starszych pań z kijkami do nordic walking. Tutaj jest pusto. Tylko na składanym stołeczku przed jednym z domów siedzi dyżurna staruszka, która na mój widok podnosi się pospiesznie i codziennie zadaje to samo pytanie – czy mieszkasz w tej okolicy? To pewnie jedna z ochotniczek straży sąsiedzkiej, która pilnuje, aby nikt niepowołany nie kręcił się po jej spokojnym osiedlu (przy ulicy wjazdowej ogromna biała tablica krzyczy czerwonym napisem – „Uważaj! Bacznie obserwujemy nasze osiedle! Każda podejrzanie zachowująca osoba jest natychmiast zgłaszana policji!”). Za każdym razem widzę zdziwienie na jej twarzy – a co ty tutaj robisz, pieszo??
Nic nie robię, idę!
A ponieważ na spacer też się tu jeździ, a jakże, samochodem, my również kilka dni temu pojechaliśmy. Na spacer. Parków na szczęście mają tutaj mnóstwo, jest więc gdzie chodzić, pardon, jeździć na spacery:-) Na każdym rogu, za każdym zakrętem, zielone połacie trawników, drzewa, ścieżki dla rowerzystów i rolkarzy, kluby golfowe, jeździeckie, rezerwaty zwierząt, miejsca piknikowe, sadzawki, bajorka i jeziorka. Raj. Mamy tutaj swój ulubiony park – ulubiony ze względu na rozległy teren, jeziorka właśnie, gęsty las i łosie, których rezerwat znajduje się tuż przy wejściu.
Kawałek parku...