niedziela, 25 lipca 2010

Farmerska sobota

Wczoraj wybraliśmy się na farmę znajomych Towarzysza Życia. Ponad 100 mil w jedną stronę przez Wielkie Równiny. Rano w mieście lało i zapowiadało się, że lać będzie dzień cały, jednak kiedy tylko wyjechaliśmy poza ostatnie zabudowania okazało się, że szara chmura wisi tylko nad naszym Wietrznym Miastem, a cała okolica cieszy się pięknym słońcem. Postanowiłam więc wyciągnąć z czeluści torby aparat i zrobić sesję "farmerską" - wiecie - stodoły, wiatraki, małe białe domku i bezkres ciągnący się hen hen, po horyzont. Jednak kiedy jechaliśmy w tamtą stronę, wszystkie ładne farmy były po stronie kierowcy, a kiedy wracaliśmy, to się jakoś złośliwie pochowały i nie mogłam ich już znaleźć. Prezentuję więc tę garstkę zdjęć, które udało mi się zrobić z okna samochodu. Ale obiecuję sobie wybrać się kiedyś na taką porządną "farmerską" sesję - wiatraki, stodoły, wszystkie te biblijne przekazy, które ludzie umieszczają na ścianach, dachach i znakach, wetkniętych w szczerym polu, stare samochody na cegłach przed domami i te - niemniej stare - ale ciągle jeżdżące. Na punkcie tych stareńkich aut mam prawdziwego bzika - z pietyzmem odrestaurowane, odpicowane, błyszczące - no cudeńka.




Często widuje się tutaj takie stare samochody 
- pięknie odrestaurowane i utrzymane. Kiedyś zrobię sesję samochodową:-)

Lokalna drużyna baseballa identyfikuje się najwyraźniej z jednym z zespołów, grających w Major League a poletko do gry przy stodole przyrównują do stadionu przy Addison i Clark:-) 
Kto wie, może któreś z tych dzieciaków kiedyś tam zagrają?



Charakterystyczny kształt i kolor budynków gospodarczych 
- skąd się tutaj wzięły? Z Holandii?

- Gdzie mieszkają wasi najbliżsi sąsiedzi?
- A w tamtą stronę. Za horyzontem.


A ty gdzie trzymasz swoje auto?:-)

Znajomi TŻ mieszkają w bajkowym miejscu - z którego okna nie wyjrzysz, aż po horyzont ciągną się pola kukurydzy. Drogą, biegnącą obok ich ziemi, przejeżdża może jeden samochód dziennie. Dwa to już ewenement:-) Nie ma zgiełku, który tutaj, w Wietrznym Mieście, przebija się nawet przez zamknięte okna - a to huk samolotów, a to jednostajny szum z autostrady, która wcale nie jest tak blisko, ale jednak za-blisko, żeby nie słyszeć tych wszystkich pędzących samochodów. Do tego dochodzą syreny z pobliskiej jednostki straży pożarnej, krzyki dzieciaków, chlapiących się w basenie, łomot pralki sąsiadki z góry i głośna muzyka z mieszkania obok. Cały ten hałas, na który na co dzień już nie zwraca się nawet uwagi, a który nagle - po powrocie z takiego cichego zakątka - okazuje się być bardzo głośnym. Tam, w otoczeniu łanów zboża, słyszy się tylko śpiew ptaków. I spadające z drzew liście.
W najbliższym miasteczku znajduje się niewielkie lotnisko dla awionetek (kiedy siedzieliśmy w niewielkiej lodziarni, jakiś wariat przelatywał nisko nad miasteczkiem, ostro pikując nad polami i znów wzbijając się w górę - zastanawialiśmy się, czy to efekt działania oparów po napojach z ubiegłonocnej imprezy czy też może popisuje się przed jakąś miejscową pięknością:-) ), policja i straż pożarna, Subway i lodziarnia, lokalny supermarket i właściwie niewiele więcej. Ale, właściwie, po co więcej, skoro po organiczne jajka dzwoni się do Joan (o czym informuje tablica ogłoszeń w centrum), a najlepsze mleko jest u sąsiada zza miedzy. Tu wszyscy się znają, każdy jest z każdym po imieniu a dom można zostawić otwarty na cały tydzień i nikt nie wejdzie. I w takim właśnie miejscu chciałabym żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz