poniedziałek, 31 stycznia 2011

A co

A co, jak się chwalić, to na całego:-)) Pani Koala również nas wyróżniła - za Garfielda:-))) Gruby kocur i ja dziękujemy ślicznie:-))

Dziękuję pięknie:-)

Wow wow wow.
Dostałam wyróżnienie:-)
To drugie wyróżnienie w moim życiu. Pierwsze było za konkurs na opowiadanie dla "Płomyczka". Ktoś jeszcze pamięta to wydawnictwo ze smarkatych lat?:-) No więc wtedy dostałam książkę i nawet fragment opowiadania wydrukowano. Niestety, tylko fragment, czym byłam absolutnie zawiedziona, ale może miał na to wpływ fakt, że opowiadanie miało bite dziesięć stron, nieprawdaż:-)

No to jest to drugie wyróżnienie w moim życiu, a raczej dwa na raz - od Stardust  za "kolejny ciekawy blog o podbojach świata i ogromne serce (Egipt)" oraz Anioła Kulawego - "bo podróżować z nią tak przyjemnie":-) Miło mi niezmiernie, dziękuję pięknie i z całego serca:-) Cieszy mnie, że ktoś tu zagląda, czyta, komentuje, czasami się uśmiechnie, czasami zastanowi. 

Teraz ja powinnam kogoś wyróżnić, bo zdaje się tak regulamin stanowi, ale pozwólcie, że zrobię to jutro. Dzisiaj nie dość, że strasznie boli mnie głowa (pewnie na zmianę pogody, na najbliższe dni zapowiadają śnieżyce - ma napadać - uwaga uwaga!!! aż 30 cm śniegu!:-) a szykują się tutaj do tego, jak do jakiegoś strasznego kataklizmu:-) ) to do tego jestem padnięta po całym dniu kurzęcych zajęć. Bardzo pracowity miałam poniedziałek. Uff. Kura zmęczona to kura mało twórcza:-)
Reszta więc jutro. Jeszcze raz bardzo pięknie dziękuję Star i Aniołkowi:-))

Zadanie na dzisiejszy wieczór:-)

czwartek, 27 stycznia 2011

Wolność dla Egiptu

Dzisiaj całym moim sercem i modlitwami jestem z Egipcjanami, którzy walczą o wolność. 

Na dziś, piątek, zaplanowano ogromne demonstracje, którym przewodzić ma egipski dysydent i laureat pokojowej Nagrody Nobla, Mohamed El Baradei. 
Trzymajmy dzisiaj kciuki za Egipcjan.


Więcej o protestach w Egipcie tutaj.

wtorek, 25 stycznia 2011

Smacznego

Amerykańscy naukowcy, na podstawie wieloletnich badań stwierdzili, że posiadanie otyłych przyjaciół bądź krewnych zwiększa ryzyko nadwagi.
- Otyłość jednej osoby może poważnie zwiększać ryzyko przybrania zbędnych kilogramów wśród jej znajomych, rodzeństwa czy współmałżonków - podkreślali naukowcy z Harvardu, zajmujący się tym zagadnieniem.
Ergo - otyłość jest społecznie zaraźliwa. 

To ja mam pytanie - czy chudością też można się zarazić? Bo jeśli tak, to ja pędzę do Niu Jorku, poprzebywać z modelkami - może się od nich zarażę?
Może nie tylko małą wagą, ale i wzrostem?? Przydałoby się tak z 10 cm więcej :-)))


A skoro już o jedzeniu mowa, obiecałam Butterfly przepis na polędwiczki wieprzowe. Strasznie kaloryczne danie (a propos otyłości:-) ) ale mmmm palce lizać:-) Przepis znalazłam na  tej stronie - http://kotlet.tv/, podaję z małymi zmianami, które wprowadziłam w trakcie.

Polędwiczki wieprzowe w sosie cytrynowym

2 polędwiczki wieprzowe
150 g boczku wędzonego
1 cebula
sól
pieprz biały
200 ml śmietany 18% (użyłam wersji light, nic nie ujęło smakowi a danie nie było tak potwornie kaloryczne:-) )
2 łyżeczki słodkiej papryki
sok z 1/2 cytryny
80 g płatków migdałowych*
2-3 łyżki masła

Polędwiczki kroję na plastry, lekko rozbijam dłonią, posypuję solą i pieprzem i podsmażam na maśle, aż będą rumiane. Cebulę kroję bardzo drobno, boczek w paseczki i podsmażam na  odrobinie oliwy. Dodaję śmietanę, paprykę i sok z cytryny i mieszam. Wrzucam do sosu polędwiczki. Duszę aż będą miękkie, (ok 20 min)  na niewielkim ogniu. Posypuję gotowe danie (już na talerzu) prażonymi migdałami.
* Z migdałów zrezygnowałam, bo moi nie są ich fanatykami. I tak było pyszne:-)

Smacznego:-)))

poniedziałek, 24 stycznia 2011

O wszechstronności słowa fuck

Jakiś czas temu Król Kurnika, posiadający fenomenalną pamięć do różnych ciekawostek, uraczył mnie opowieścią o etymologii najpopularniejszego, znanego na całym świecie, jakże uniwersalnego słowa... fuck:-)  Przypomniałam sobie o tym wczoraj, czytając post Pru o użyciu słowa "kurwa" i mnie natchnęło, żeby sprawdzić, jak to jest z tym F-word, jak się je często grzecznie określa. Zasięgnęłam więc opinii wujka gugla i okazało się, że żadne inne słowo nie ma tak dobrze udokumentowanego pochodzenia:-) Na Wikipedii artykuł mu poświęcony jest najlepiej opracowanym z milionów tam zamieszczonych a źródła tak bogate, że utonęłam w nich wczoraj na cały dzień:-)

Najczęściej mówi się, że słynne "fuck" to akronim od "Fornication Under the Consent of the King" – znaku umieszczanego na domach osób, które w czasie średniowiecznej epidemii dżumy miały pozwolenie od króla, by kopulować bez ślubu w celu spłodzenia potomstwa. I chociaż ta legenda chyba jednak nie jest prawdziwa, to jednak bardziej przypadła mi do gustu, niż przyziemne i banalne tłumaczenie, że słowo to spokrewnione jest z germańskim ficken (to fuck), holenderskim fokken (rozmnażać się, płodzić), gwarowym norweskim fukka (kopulować) i szwedzkim fokka (kopulować) oraz fock (penis) :-)

Trudno jest określić nie tylko pochodzenie ale i okres, w którym słowo to trafiło do obiegu. Wulgarne znaczenie powodowało, że nie używano go zbyt często, szczególnie w formie pisanej. Po raz pierwszy pojawia się więc w wierszu "Flen flyys" z ok... 1475 roku:-)

Słowo to może przybierać różne formy gramatyczne - czasownik, rzeczownik, przymiotnik, przysłówek,  można z niego stworzyć całe zdanie - "Fuck the fucking fuckers":-) Zaskakujące jest, jak wiele nowych fraz można utworzyć w połączeniu z tym jednym słowem i jak wszechstronne ma znaczenie:

Niespodzianka -- “What the fuck are you doing here?”
 

Rezygnacja -- “Oh, fuck it!”

Problem -- “I guess I’m fucked now.”

Agresja -- “FUCK YOU!”

Zniesmaczony -- “Fuck me.”

Zdziwienie -- “What the fuck...?”

Trudność -- “I don’t understand this fucking business!”

Desperacja -- “Fucked again....”

Przyjemność -- “I fucking couldn’t be happier.”

Nieprzyjemność -- “What the fuck is going on here?”

Zagubienie -- “Where the fuck are we?”

Niedowierzanie -- “UN-FUCKING-BELIEVABLE!”
 

Odwet -- “Up your fucking ass!”

Odmowa -- “I didn’t fucking do it.”

Pozdrowienie -- “How the fuck are ya?”
 

Podejrzenie -- “Who the fuck are you?”

Panika -- “Let’s get the fuck out of here.”

Respekt -- “How the fuck did you do that?”


Podziw -- "You're one smart fucker"

Potwierdzenie --  "Absofuckinglutely"




Oczywiście the F-word, choć oficjalnie uznane za niecenzuralne, pojawia się również w rozmowach co bardziej szacownych gremiów, politycznych na przykład. Co oczywiście skurupaltnie odnotowane zostaje przez media i złośliwie owym gremiom wypominane:-)

I tak w 1965 roku prezydent Lyndon B. Johnson powiedział do greckiego ambasadora Alexandrosa Matsas, kiedy ten zgłosił obiekcje co do planów Amerykanów względem Cypru: "Pieprzyć wasz parlament i waszą konstytucję ("Fuck your parliament and your constitution.") Ameryka jest słoniem. Cypr jest pchłą. Grecja jest pchłą. Jeśli te dwie pchły będą nadal drażnić słonia, mogą zostać walnięte trąbą. Mocno walnięte."

W 1968 roku w czasie narodowego konwentu demokratów burmistrz Richard Daley tak się rozzłościł przemówieniem pewnego polityka, że krzyknął "Fuck you".
Krótko po wyborze Tony'ego Blaira na lidera Partii Pracy, jeden z jej członków stwierdził w czasie publicznego wystąpienia "I don't give a fuck what Tony Blair thinks".

W 2004 wiceprezydent Dick Cheney powiedział do senatora partii demokratycznje Patricka Leahy " Go fuck yourself" :-)  

Chyba żadna z nazw najbardziej rozpoznawalnych światowych marek - Coca-cola, Microsoft czy Marlboro  nie jest aż tak znana, jak to jedno krótkie słowo - fuck:-)

piątek, 21 stycznia 2011

Za chwilę dalszy ciąg programu

Wiecie co - w takie piękne, słoneczne dni aż chce się żyć. Nareszcie po wielu szaro-burych dniach wyszło słońce. I to jak - niebieściutkie niebo i skrzący się śnieg - nareszcie widać, jak piękną mamy zimę. I nawet mróz nie odstrasza, bo tu właściwie nie wychodzi się na dwór (albo pole, jak mówią w Małopolsce:-P) - z domu do samochodu, z samochodu do pracy albo sklepu i znowu do auta. Zima jakoś niestraszna, jak nie trzeba marznąć na przystanku czy w nieogrzewanym autobusie, w którym oddech zamarza w powietrzu:-)

Pisałam wczoraj o zboczeniach ale zapomniałam wspomnieć jeszcze o mojej słabości do Jasona Stackhouse. Oglądacie serial True Blood? Jeśli nie, to polecam bardzo. Nie zrażajcie się całą tą fabułą  - wampirami, wilkołakami czy zmiennokształtnymi, bo choć o historię istnienia we współczesnym świecie wampirów tu chodzi, to największym atutem tego serialu jest świetnie nakreślone tło społeczne. Akcja się dzieje na południu w małym, zapyziałym miasteczku, wśród prawdziwych rednecków (oględnie rzecz ujmując, amerykańskich mieszkańców prowincji nie grzeszących ani nadmiarem edukacji, ani inteligencji:-) ). Każda z postaci jest świetnie nakreślona, w każdym szczególe i drobiazgu a moim największym idolem jest wymieniony wcześniej Jason. Jason jest głupi. Jason jest bardzo głupi. Jason sam mówi, że jest zbyt głupi, żeby mieć depresję. Kocham Jasona:-))) Kocham scenarzystę, który pisze świetne teksty dla tej postaci. W ogóle uwielbiam ten serial. Może nie rusza mnie zbytnio historia wielkiej miłości Sookie i Billa, to wszyscy pozostali bohaterowie są po prostu genialni - Hoyt i jego dominująca mamuśka, pierdołowaty detektyw Andy czy gej Lafayette, który swoimi strojami, makijażem i tekstami zwala z nóg:-) Ale i tak najlepszy jest Jason. Kocham Jasona:-))

A w oczekiwaniu na wielki powrót Stackhousa, specjalnie dla Beatty, której spodobały się meduzy - jeszcze więcej meduz:-)) film nakręcony przez Króla Kurnika w akwarium w Sydney.



P.S. Właściwie dzisiaj powinnam napisać - przepraszamy za usterki, bo coś się pochrzaniło w blogerze. Wchodzę Ci ja rano na bloga a tam brzydka niespodzianka - zdjęcie w nagłówku nagle straciło ostrość. Zmiana szablonu i tła nie pomaga, widać znowu coś zmieniają i wystąpiły nieprzewidziane komplikacje. Za wszystkie usterki przepraszamy. Za chwilę dalszy ciąg programu:-)

czwartek, 20 stycznia 2011

Przepraszamy za usterki

Wyrwana do odpowiedzi przez Kaś, Kontrolerkę, Magę oraz Anioła Kulawego, dołączam i ja do zabawy. Wprawdzie nie znam dokładnie reguł:-))) ale jak mniemam, po przeczytaniu postów dziewczyn, chodzi o ujawnienie jakichś szczególnych dziwactw, upodobań i zboczonek:-)  

Hmmmm, nie wiem od czego zacząć...

1. Uwielbiam nasze głupawe i zupełnie od rzeczy rozmowy z Królem. Czasami gadamy jak absolutnie, zupełne, kompletne czuby.

2. Uwielbiam wszystkie okropnie niepoprawne politycznie i obrazoburcze komentarze Króla. Może na niektóre powinnam zareagować świętym oburzeniem, ale nie potrafię - doprowadzają mnie do niepohamowanych ataków śmiechu:-)

3. Lubię sobie podśpiewywać, choć za grosz nie mam ani słuchu, ani głosu:-))) Król się ze mnie niemiłosiernie nabija, ale co ja poradzę, że lubię wtórować ulubionym piosenkom:-))

4. Nie potrafię rozmawiać przez telefon siedząc - muszę chodzić, spacerować, wydeptując kilometry po domu. Najlepiej gada mi się w drodze z siłowni albo supermarketu:-)) - na szczęście tu nikt nie chodzi pieszo, więc na chodniku zawsze jestem sama i nikomu nie przeszkadza moje gadanie.

5. Nie lubię, jak ktoś bezpodstawnie, bez powodu (albo z powodu zupełnie irracjonalnego) oskarża innych o złośliwość: "Bo ona mi złośliwie zajechała drogę", "Bo on się złośliwie uśmiechnął na mój widok", "Bo ona złośliwie opowiada, jakiego ma fajnego męża/teściową/córkę". Ile razy słyszę taki komentarz, mam ochotę zapytać  taką osobę - "co jest z tobą nie tak, że w ten sposób mówisz o innych?" (właściwie to mam ochotę w takiej sytuacji wziąć młotek, stuknąć taką osobę w głowę i powiedzieć - "weź się najpierw przyjrzyj sobie, a dopiero potem oceniaj intencje i zachowania innych, pacanie"). Ale to pewnie wiąże się z kolejnym punktem...

6. Jestem bardzo ufną osobą. Nie potrafię być podejrzliwa. Nie potrafię być nieufna. Nie potrafię z góry przyjmować, że ktoś ma złe intencje, jeśli nie mam do tego podstaw. Zawsze zakładam, że ludzie są dobrzy i uczciwi. Wiele razy się przejechałam, ale stety-niestety nie zachwiało to moją wiarą w dobroć i uczciwość innych. Ktoś powie, że jestem naiwna i głupia, ale ja po prostu inaczej nie potrafię. 

7. Kiedy wpadam w złość, wybucham jak petarda. I jak petarda - szybko gasnę. Przechodzi mi w kilka sekund:-) Nie potrafię się długo gniewać.

8. Płaczę na filmach, nawet jeśli są to głupie komedie romantyczne, filmy przyrodnicze albo dla dzieci:-)

9. Boję się ciemności (jak jestem w domu sama).

10. Absolutnie uwielbiam moją pracę (no, chwilowo nie pracuję, ale ciągle mam nadzieję na powrót do zawodu). To moja wielka pasja i miłość i trudno mi się bez niej obyć. 

11. Nie znoszę głupoty. Słabo toleruję głupich ludzi. Uważam, że po to zostaliśmy obdarzeni czymś tak wspaniałym, jak mózg, żeby go używać.

12. Potrafię tak pogrążyć się we własnych myślach, że świat zupełnie przestaje dla mnie istnieć. Wychodzę z domu do sklepu, robię zakupy, wracam a po powrocie zupełnie nie pamiętam, gdzie byłam, co robiłam:-) Lata temu tak się zamyśliłam, że wpadłam na chodniku na pana Mazowieckiego. Z hukiem walnęłam nosem o jego klatkę piersiową i dopiero wtedy się ocknęłam. Należy dodać, że chodnik był szeroki, zupełnie pusty, więc nie powinnam mieć problemu z wyminięciem drugiej osoby a na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że on też musiał być bardzo zamyślony, bo był zderzeniem równie zaskoczony, jak ja:-))

Nie wiem właściwie, ile tych zboczeń miało być. Może więc poprzestańmy na dwunastu:-)
A ponieważ wiem, że większość z was nie lubi być wywoływana do odpowiedzi, nie będę wskazywać palcem, kto ma się ze swoich zboczeń wyspowiadać. Ale zapraszam wszystkich chętnych do zabawy, dajcie tylko znać, kto postanowił się ujawnić. Miłej zabawy:-)))

P.S. Mam nadzieję, że Król mnie nie zabije za ujawnienie punktu pierwszego i drugiego:-)) Królu, Ty wiesz, że ja Cię absolutnie uwielbiam i to jest właściwie moje największe zboczenie:-)))

środa, 19 stycznia 2011

Oceanarium ciąg dalszy...

... choć tym razem bez ryb, za to z innymi, nie mniej ciekawymi przedstawicielami gatunków wodnych. A na koniec filmy autorstwa nieocenionego Króla, przedstawiające show z bieługami i delfinami  oraz same bieługi, hasające w basenie. Były przepiękne. Nie mogliśmy się od nich oderwać.

Przez chwilę myślałam, że jest sztuczny - tak nieruchomo zastygł, pomimo tłumów przed szybą. Ale tylko przez chwilę, dopóki nie pokazał zębów w całej okazałości, ziewając:-)

Może nie ryba, ale równie piękna - przedstawicielka bogatych zbiorów żab, żabek i żabiątek (czyli naprawdę maciupkich żabek).


Nie dopchałam się niestety do tabliczki z opisem, więc nie wiem, co to za dziwny gatunek. Przedziwny ma pyszczek:-)

Groźny i piękny












































































Jeszcze trochę...

...wodnych stworzeń dla miłośników podwodnej fauny oraz film z płaszczką w roli głównej, autorstwa Króla Kurnika, rzecz jasna.






wtorek, 18 stycznia 2011

Śnieżyca, oceanarium i mła

Wczoraj wybraliśmy się z Królem do Shedd Aquarium. 

I to był błąd. 

Albowiem aliści ponieważ do akwarium wybrało się wczoraj razem z nami całe Szikagowo:-) Shedd oferowało bowiem darmowe wejściówki na ogólne wystawy a ponieważ z okazji Martin Luther King Day szkoły i instytucje państwowe miały wolne, chyba wszyscy postanowili się do rzeczonego akwarium wybrać:-) Staliśmy więc w śnieżycy, w kolejce do wejścia niemal godzinę - my i chyba całe miasto. I gdyby nie to, że to mła wpadła na ten genialny pomysł z wybraniem się do Shedd, pewnie dałabym dyla już po 10 minutach. Ale skoro przekonałam Króla do opuszczenia rano ciepłego łóżka, namówiłam do ubrania, odśnieżenia auta, nie mogłam się tak łatwo poddać i musiałam wytrwać do końca. I oczywiście słówkiem nie mogłam pisnąć, że czucie w stopach straciłam na siódmym zakręcie tej gigantycznej kolejki:-)
Wiem, wiem, to nie było rozsądne, zważywszy na dopiero co przeprowadzony rozwód z ropną anginą, ale już taki szlag mnie trafiał od tego siedzenia w domu, że zaczęłabym przegryzać domownikom tętniczki, gdybym gdzieś nie wyszła. No to wyszłam. Ja pół miasta, w tym matki z niemowlętami i dziećmi wzrostu, który sugeruje, że ciągle jeszcze są w stanie wejść na stojąco pod stół. Do tej pory nie rozumiem, po co zabierać do akwarium kilkutygodniowe niemowlęta. Aczkolwiek matką nie jestem, więc być może jest w tym jakiś sens, wiadomy tylko matkom kilkutygodniowych niemowląt. Może obcowanie z całą tą wylęgarnią bakterii ma je uodpornić na wszelkie znane choroby? No bo chyba nie podziwianie morskiej flory i fauny w tym okresie rozwoju malucha, kiedy jedyną rozpoznawaną przez nie rzeczą jest butelka mleka. Ale cóż, jak już wspomniałam na wstępie, matką nie jestem i pewnie rzeczone matki rzeczonych niemowląt dobrze wiedzą, co robią i na pewno nie kierują się w wyborze atrakcji dla swojej pociechy tym, że z wózkiem można do akwarium wejść bez kolejki, nieprawdaż?
Wiem, wredna jestem.

Ale to dlatego, że jestem zawiedziona, bo niestety na tak niewielkiej powierzchni taki dziko kłębiący się tłum uniemożliwiał znacznie zobaczenie wszystkiego tak, jak by się chciało. Do niektórych akwariów w ogóle się nie dopchaliśmy. Ale obejrzeliśmy piękne białugi, morskie wydry, dobre show z wspomnianymi białugami i delfinami, piękną rafę koralową, pingwiny, rekiny i całą masę ryb. No i oczywiście zamierzamy wybrać się tam jeszcze raz - w dzień roboczy, kiedy akurat nie będzie darmowego wejścia:-)))

Tasiemiec, wersja morska


Ty, nie stawiaj się, bo ci przyłożę





Cześć, Zdzicho jestem. Może postawię ci drinka?





czwartek, 13 stycznia 2011

Łolaboga

Właśnie sobie coś uświadomiłam. A właściwie uświadomiła mi to koleżanka w trakcie długiej pogadanki na skype. Koleżanka, z którą znamy się parę lat. Która pamięta mnie z zupełnie innych czasów i innego życia. Koleżanka, rozmowa z którą wstrząsnęła dzisiaj moim jestetstwem.

Co się ze mną stało?
Co się stało z tą niezależną kobietą, jaką byłam?
Kobietą, która sama na siebie zarabiała. 
Gdzie jest kobieta pracująca, ta która bez pracy nie wyobrażała sobie życia i pracę swoją uwielbiała? Która z radością brała każde zlecenie, nawet najmniejsze?
Kobietą, która nie wiedziała, jak się gotuje rosół i piecze piernik ale wiedziała, co dobrego serwuje każda restauracja w mieście, w jakich godzinach jest otwarta i była na ty z większością właścicieli, jako najczęściej stołujący się klient?
Co się stało z kobietą, która wszystkie rzeczy oddawała do prania i prasowania, bo nie miała czasu na duperele?
Gdzie jest kobieta, która wolne dni spędzała nad cynamonowym latte w ulubionej knajpce nad książką, plotkując ze znajomymi i imprezując do rana?
Gdzie kobieta, która potrafiła cały dzień spędzić w salonie kosmetycznym a sprzątała za nią miła pani, która nie bała się o swój świeżo położony lakier do paznokci (zawsze w klasycznym kolorze ciemnej wiśni, na paznokciach o długości idealnej - nie za długiej, żeby nie wyglądać na "tipsiarę", nie za krótkiej, żeby przypadkiem nie znalazł się mężczyzna, który by ich nie zauważył)?

Ta kobieta znikła!!!

Pojawiła się jakaś dziwna, nie znana nam bliżej istota.
Istota pozostająca na utrzymaniu M Ę Ż C Z Y Z N Y !!! 
Istota prasująca mu koszule. Że o praniu nie wspomnę.
Istota gotująca rosół!!!
Istota robiąca dziesięć odmian lazanii, pięć rodzajów gulaszu, siedemnaście zup, świąteczną pieczeń i tarkująca marchewkę!!!
Istota lepiąca pierogi i piekąca tort makowy!
Istota szukająca przepisu na idealny domowy chleb!
Istota, która cynamonowe latte zamieniła na zieloną herbatę!
Istota, która zamiast balować do rana w towarzystwie licznych drinków z palemką, skoro świt zrywa się z łóżka i biegnie na siłownię, bo to zdrowo (łomatko!!!!!!!!!!).

Ale to jeszcze nie najgorsze.
Najgorsze jest to, że jej się ta przemiana podoba!!!

Łomatko.
Powiedzcie, że też tak macie.
Proszę...

środa, 12 stycznia 2011

Cymbalistka

W poniedziałek zaczęłam pisać...

"Melduję, że w Szikagowie pogoda iście wiosenna - 0 stopni, słońce świeci jak głupie, ptaszki ćwierkają jak oszalałe. Wiosnę niestety poczuły nawet cymbały z dołu i wczoraj wyciągnęły grilla i razem ze swoimi krzykliwymi znajomymi zgrillowały pół bawołu, popijając cienkim amerykańskim piwem - jak zameldował nam Mr. T. My z Królem nie mieliśmy okazji obejrzeć inauguracji sezonu wiosennego w wykonaniu cymbałów, bowiem bawiliśmy na imprezie zwanej Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Nie wiem, jak u was, ale u nas było jakoś tak... nijako. Pamiętam fajne koncerty ze stolycy sprzed lat i byłam zawiedziona i występami (jeśli ktoś był na finale w Copernicus Centre - jak się wam podobał wokalista w pomarańczowym dresiku? wypas, no nie?:-) ). Gdyby nie nasze znajome chłopaki z zespołu Autofobia które jak zwykle dały czadu na scenie (znamy się dobrze ze wszystkimi, a u basisty bywamy na obiedzie! ha! celebryci z nas, znaczy, no nie? wyglądajcie naszych zdjęć na Lansiku i Pudelku!), uznalibyśmy popołudnie za zmarnowane."

... ale nie skończyłam. Za to skończyła się wiosenna pogoda a niebo nad Szikagowem  nocą z poniedziałku na wtorek solidnie sypnęło śniegiem. I tak skończyło się marzenie o wiośnie:-) Niestety, wiosenny klimat udzielił się nie tylko ptaszkom i cymbałom z dołu, udzielił się również niżej podpisanej, której wiosna tak w głowie zawróciła, że wyszła z domu w poniedziałkowe popołudnie bez szalika i należytego odzienia. A w rezultacie od wtorkowego poranka jest szczęśliwą posiadaczką migdałków jak piłeczki do golfa i anginy ropnej. Powinnam nick zmienić - z  Lotnica, na Cymbałowa. A może Cymbalistka? Czy muszę wspominać, że angina nie jest moją ulubioną chorobą i czuję się fatalnie?


A ponieważ czuję się jak wyżej i nie jestem w stanie zająć się niczym poważnym, zajmuję się rzeczami absolutnie niepoważnymi, czyli szperaniem w necie. Przeleciałam wszystkie pudelki, kozaczki, lansiki i poczułam się tak znudzona tym celebrowaniem celebrytów, z których połowy nie znam (na przykład kto to u licha jest Iwona Węgrowska? niestety, choć wszyscy o niej piszą, nikt nie wymienia profesji, jaką się zajmuje, za to wszyscy wiedzą o jej silikonowych cyckach i rybich usteczkach), że przerzuciłam się na strony ciut poważniejsze. I wyczytałam w faktach o naszym pięknym mieście Szikagowie, że ma ponad 7.000 restauracji i 552 parki a do tego pierwszy bank drive-in otwarto tu w 1946 roku. 
Ożesz w mordę jeża. To mnie powaliło. Uważam banki drive-in za genialny wynalazek - zamiast stać w kilometrowej kolejce w banku i kląć na czym świat stoi niewygodne jak diabli szpilki, które wprawdzie niebiańsko wyglądają, za to absolutnie nie nadają się do dłuższego stania, siedzi się wygodnie w aucie, słuchając ulubionej muzyki, podjeżdża do okienka, załatwia swoje i jedzie. Bez konieczności szukania parkingu dla samochodu, sprintu auto-bank w ulewie, która nadarzyła się właśnie wtedy, kiedy nie macie ze sobą parasola oraz wysłuchiwania namolnych współkolejkowiczków, którzy akurat wam postanowili zwierzyć się ze swoich wszystkich życiowych niepowodzeń, łącznie z opowiadaniem szczegółów ostatniej kolonoskopii (nie wiem, czy też tak macie, ale do mnie zawsze się przyklejają wszyscy, którzy mają ochotę sobie pogadać o chorobie babci i płukaniu żołądka). 
Ale to nie koniec. Tutaj również wynaleziono ulubioną zabawkę wszystkich niemal ludzi na całym świecie. Pilota do telewizora. 
Muszę to powiedzieć. Kocham to miasto:-))

P.S. Na zdjęciu na górze Chicago zimą. Zdjęcie znalezione w sieci.

piątek, 7 stycznia 2011

Rodaków kariera za oceanem

Rodacy robią karierę. I to nawet międzynarodową. Brytyjski dziennik "The Telegraph" sporządził ranking najbardziej kreatywnych przestępców minionego roku. Na pierwszym miejscu uplasował się Konrad Zdzierak, trzydziestoletni mieszkaniec Florydy, który dokonał czterech udanych napadów na bank, unię kredytową i dużą, sieciową aptekę w Cincinnati i okolicach.
Czym sobie nasz rodak zasłużył na pierwsze miejsce? Otóż wykazał się nieprzeciętną kreatywnością - zakupił w profesjonalnej firmie, zajmującej się wykonywaniem masek na potrzeby produkcji filmowych, maskę czarnoskórego mężczyzny. Założył kaptur, okulary i rękawiczki i w takim przebraniu dokonywał napadów. Maska była tak realistyczna, że policja była przekonana, że szuka czarnoskórego mężczyzny w średnim wieku. Co więcej, na policję zgłosiła się Afroamerykanka twierdząca, że mężczyzna z listu gończego... to jej syn:-)
I pewnie długo jeszcze uprawiałby swój proceder, gdyby nie jego dziewczyna, która zakapowała go policji. Teraz grozi mu 120 lat więzienia. Szkoda, że swojej pomysłowości nie spożytkował w bardziej legalny sposób, zarabiając miliony:-)


Jednak Zdzierak nie jest jedynym przestępcą, używającym maski, bowiem na drugim miejscu rankingu "The Telegraph" uplasował się młody Azjata, który w masce starszego, białego mężczyzny dostał się bez przeszkód na pokład samolotu, lecącego z Hong Kongu do Vancouver. Maskę ściągnął dopiero w połowie lotu:-)

Trzecie miejsce na najbardziej pomysłowego bandytę zostało przyznane przestępcy, który napadł na bank na Long Island w pełnym przebraniu... Lorda Vadera. Pracownicy i klienci banku na początku byli przekonani, że to dowcip, jeden z nich zaczął nawet żartować z bandytą. Żarty jednak się skończyły, kiedy ten wyciągnął półautomatyczny pistolet i zażądał gotówki:-)

I chociaż na pewno nasz rodak wykazał się największą pomysłowością, to mnie osobiście najbardziej podoba się numer trzy - nie dość, że umie szybko zarobić pieniądze, to jeszcze ma poczucie humoru - stuprocentowy mężczyzna, no nie?:-))))

Kocham piątki:-)

wtorek, 4 stycznia 2011

Bliskie spotkania pierwszego stopnia

No dobra, to ja już wyleczyliśmy kaca po świętowaniu nadejścia kolejnego roku, przybliżającego nas do opadniętych biustów i pierwszych siwych włosów, możemy w końcu wrócić do normalności:-) Możemy?

No, bo ja chciałam o czymś z zupełnie innej beczki, niż świątecznego obżarstwa przykre następstwa czy  szaleństwa nocy sylwestrowej. O bliskim spotkaniu z UFO chciałam, które miało miejsce 29 grudnia 1980 roku niedaleko miejscowości Dayton w Teksasie.

Wczesnym wieczorem tego dnia dwie przyjaciółki - Betty Cash (51 lat) i Vickie Landrum (57 lat), w towarzystwie siedmioletniego wnuka tej ostatniej, Colby'ego, wracały z miasta z kolacji. Kiedy skręciły w zalesioną drogę niedaleko miasta Huffman, zobaczyły na horyzoncie jasne światło. Początkowo cała trójka sądziła, że jest to po prostu samolot, podchodzący do lądowania na pobliskim lotnisku w Houston, jednak dziwny, bardzo szybko poruszający się obiekt skierował się w ich stronę i już po chwili zawisł nad drogą przed nimi. Miał kształt diamentu a wokół środka obiektu przebiegał pas niebieskawych świateł. Z jego dolnej części co jakiś czas buchał płomień i choć samochód znajdował się mniej więcej sześćdziesiąt metrów dalej, gorąco było nie do zniesienia. "Temperatura była (...) tak wielka, że kiedy pani Landrum po gwałtownym hamowaniu oparła się o winylową deskę rozdzielczą Oldsmobile’a swej przyjaciółki, ta była tak miękka, że odcisnęły się w niej jej linie papilarne." Otaczał go tak silny blask, że wokół było jasno, jak w dzień a do tego emitował przejmujący dźwięk.

Ponieważ nie były w stanie ani przejechać pod owym obiektem, ani zawrócić auta na drodze wąskiej i grząskiej po padającym tego dnia deszczu, Vickie i Betty postanowiły wysiąść z samochodu, aby z bliska przyjrzeć się zadziwiającemu zjawisku. Jednak przerażony Colby ubłagał babcię, żeby wrócili do środka. Na zewnątrz pozostała jedynie Betty Cash, jak sama później powiedziała "zahipnotyzowana dziwnym widokiem". Kiedy w końcu otrząsnęła się z transu i postanowiła schronić w aucie, jego karoseria i klamki były tak rozgrzane, że nie była w stanie ich dotknąć. Owinęła więc dłoń kurtką, aby uchronić ją przed poparzeniem, otworzyła samochód i wsiadła do środka. Silnik jej Oldsmobile'a nie działał, choć radio nadal grało. Kobiety myślały, że to koniec świata.

Jednak świat się nie skończył a UFO po kilku minutach spokojnie oddaliło się (cały incydent trwał około 15-20 minut). Ale to nie koniec dziwnych wydarzeń tego wieczoru, bowiem Vickie i Betty zauważyły, że po kilkudziesięciu metrach dołączyły do niego dwadzieścia trzy helikoptery, z których potem część zidentyfikowały jako CH-47_Chinook i Bell-Huey, używane przez amerykańskie Siły Powietrzne. I chociaż potem rzecznik armii zaprzeczał ich obecności na tym terenie, to dwanaście śmigłowców widział tego wieczoru również miejscowy policjant Lamar Walker i jego żona oraz niejaki A. Crosby, który znalazł się dokładnie na drodze przelatujących helikopterów, a "dziwny obiekt o kształcie diamentu" zauważył również pracownik lokalnego pola naftowego (inne źródła podają, że był farmerem?), Jerry McDonald.

Kiedy dziwny obiekt oddalił się, udało się uruchomić silnik samochodu i przyjaciółki wróciły do domów, jednak na tym nie skończyła się ich niewiarygodna przygoda. Cała trójka tej nocy zachorowała. Wszyscy mieli podobne objawy, choć u Betty, która najdłużej pozostawała na zewnątrz auta, były one najsilniejsze - były to biegunka, wymioty, osłabienie, problemy ze wzrokiem oraz silne oparzenia skóry i opuchlizna. Po jakimś czasie zaczęły wypadać im włosy. Następnego dnia po spotkaniu z UFO stan Betty Cash był już bardzo ciężki. Jednak dopiero trzeciego stycznia kobieta zgłosiła się do szpitala. Jej twarz była tak poparzona i opuchnięta, że nawet najbliższa rodzina nie była w stanie rozpoznać kobiety. Dopiero po tygodniu opuchlizna zeszła a po kolejnych kilku dniach stan  Betty poprawił  się na tyle, że pozwolono jej na powrót do domu. Jednak wkrótce znów trafiła na intensywną terapię, gdzie spędziła kolejnych piętnaście dni. W ciągu roku po zajściu odwiedzała szpital jeszcze trzy razy, jednak blizny pozostały jej do końca życia.
"Ponieważ lekarze nie mogli stwierdzić, co było przyczyną dolegliwości świadków, skojarzyli występujące u nich objawy z tymi, które towarzyszą chorobie popromiennej. Radiolog, który wydał opinię dla jednej z  organizacji ufologicznych podkreślił, że istnieją silne przesłanki mówiące, że świadkowie ucierpieli w wyniku ekspozycji na promieniowanie jonizujące (przy czym wymienił także inne czynniki, takie jak promieniowanie podczerwone czy ultrafioletowe). Inni nie zgadzali się z tymi opiniami wskazując, że szybka reakcja organizmu wskazywała, że przyjęta dawka promieniowania musiała być ogromna, co wiązałoby się z kolei z natychmiastową śmiercią ofiar. Twierdzono, że źródłem reakcji mogło być też zanieczyszczenie chemiczne."

Jednak to nie koniec tej dziwnej historii. Kilka miesięcy później w Dayton zorganizowano pokaz lotniczy, w czasie którego widzowie mogli obejrzeć z bliska śmigłowiec CH-47 Chinook. Kiedy Colby go zobaczył, bardzo się wystraszył. Aby uspokoić chłopca, Vickie postanowiła zabrać go do środka helikoptera. W towarzystwie świadka (niestety, nazwisko nieznane) zaczęła rozmawiać z pilotem o dziwnym obiekcie, jaki widziała kilka miesięcy wcześniej. Pilot w czasie rozmowy przyznał, że w grudniu on i kilkanaście innych helikopterów zostało wysłanych w ten rejon na pomoc... UFO, które miało problemy. Jednak kiedy Vickie przyznała, że jest jedną z trzech osób poszkodowanych w czasie tamtego spotkania, pilot odmówił dalszej rozmowy a potem zaprzeczył wszystkiemu, co powiedział Vickie.

Obie kobiety na początku nie wierzyły, że spotkały obiekt pozaziemski. Były przekonane, że padły ofiarą eksperymentu amerykańskiej armii i zażądały od państwa odszkodowania w wysokości 20 milionów dolarów. Jednak ich wniosek został odrzucony. Jedyne, co im pozostało, to walczyć o ujawnienie prawdy. Skontaktowały się więc z kilkoma agencjami rządowymi, w tym z NASA, które skierowałe je do inż. Johna Schuesslera, który zajmował się zjawiskiem UFO i wkrótce napisał o nich książkę, a w 1982 r. z ramienia Wydziału Głównego Inspektoratu Armii swoje śledztwo rozpoczął ppłk George Sarran. Nie dało ono jednak jednoznacznych rezultatów.

Betty Cash, która najbardziej ucierpiała, zmarła dokładnie w 18. rocznicę fatalnego spotkania z UFO, 29 grudnia 1998 r.



Jak myślicie - Daniken ma rację czy ktoś (armia amerykańska? może również innych krajów?) dysponuje tak bardzo zaawansowaną technologią?

źródła: cytaty z Onet, http://www.ufocasebook.com/Pineywoods.htmlhttp://www.nicap.org/cashlan.htm

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Nienawidzę poniedziałków



Nienawidzę poniedziałków. Cały duży post, ze zdjęciami i filmami, już skończony i poprawiony i w ogóle, poszedł w cholerę. Znikł. 
Uprzejmie dziękuję twórcom bloggera i firefoxa.
Kurna mać.