Jeśli nie macie pomysłu, co robić w pochmurny niedzielny poranek, koniecznie wybierzcie się do Field Museum - Muzeum Historii Naturalnej. Tak tak, tego samego, w którym rozgrywała się akcja lekkiej amerykańskiej komedyjki "Noc w muzeum". Wprawdzie żaden eksponat nie ożył w trakcie naszej wizyty, ale i tak zaliczamy ją do nadzwyczaj udanych.
Macie złe wspomnienia, związane z wizytami w muzeach? Reminescencje z podstawówki i nudnych wizyt w tych szacownych placówkach, wypełnionych zakurzonymi eksponatami i strażnikami, dla których zwiedzający byli tylko utrapieniem i przeszkodą w harmonijnym funkcjonowaniu ich placówki (a raczej chrapaniu synchronicznym wszystkich zatrudnionych)? Ja miałam ogromną fobię jeśli chodzi o tego rodzaju przybytki. Muzeum? fuj, to nie dla mnie.
Ale mój stosunek diametralnie się zmienił po ostatnim pobycie w Field Museum. Ożesz cholera, to jednak da się to jakoś zorganizować, żeby samo wspomnienie wizyty nie budziło ataku niepohamowanego ziewania? Można udostępniać eksponaty do dotykania i przymierzania? Nikt nie będzie gonił dzieciaków, którym za nic nie da się wytłumaczyć, że lepkie rączki niekoniecznie powinny dotykać wszystkiego, co znajdzie się w ich zasięgu?
Da się. W Field przynajmniej się da. Każda sala ma część dla dzieciaków. W każdej są eksponaty (albo repliki oryginałów, zamkniętych w gablotach), które można pomacać. Są wystawy multimedialne, interesujące zarówno dla tych dużych, jak i tych mniejszych. Są też kafeterie, gdzie można zjeść smaczny posiłek, napić pysznej kawy i odpocząć przed kolejną turą zwiedzania. Oczywiście nie może zabraknąć sklepików z pamiątkami - ale pamiętajmy, że również dzięki nim placówka funkcjonuje sprawnie a my możemy cieszyć się coraz to nowymi wystawami. Są też przyjaźni dla środowiska pracownicy, których zadaniem nie jest sianie postrachu ale pomoc i udzielanie informacji. Wszystko się da. Przynajmniej w Field, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Moja miłość zaczęła się od miłej panienki przy wejściu, która z miłym uśmiechem poinformowała nas o wystawach czasowych, dostępnych tego dnia. Wiem, wiem, przecież one są dodatkowo płatne a muzeum zarabia na nich krocie. Ale gdyby nie panienka, nie miałabym pojęcia, że takowe się odbywają:-) nie chciało się przed wyjazdem z domu wejść na stronę muzeum i poczytać? Nic straconego, wszystkiego dowiecie się, zanim dotrzecie do kas.
Oczywiście miłość nie skończyła się na panience, ale rosła i rosła w miarę zwiedzania muzeum. Te wystawy! Te wyeksponowanie przedmiotów! To oświetlenie! Ta możliwość robienia zdjęć (a propos, jak się skończyła w ojczyźnie draka z zakazem robienia zdjęć w muzeach, hę?) i wnoszenia statywów! Ach ach ach.
Field posiada jeden z najbogatszych na świecie zbiorów antropologicznych, obejmujących m.in. wyspy Pacyfiku, Tybet, Chiny, Egipt oraz zoologicznych (imponująca kolekcja wypchanych zwierząt, pokazanych w ich naturalnym środowisku). Jest również ogromna galeria zawierająca archeologiczne i etnograficzne artefakty kultury rdzennych ludów obu Ameryk oraz – budzący chyba największe zainteresowanie od czasów premiery „Parku Jurajskiego” – dział paleontologiczny z niemal kompletnym szkieletem tyranozaura, pieszczotliwie zwanego Sue.
No wiem, wiem, samo słowo „antropologia” czy „etnografia” budzi we wszystkich dreszcze niechęci, ale wierzcie mi – nie ma się czego bać. Wystawy są niesamowite - tutaj po prostu nie da się nudzić (i nie, nie płaci mi amerykańska ambasada ani inna agenda rządowa za te pełne zachwytu peany – ja naprawdę uwielbiam to miejsce:-) ).
Hall główny
Przy wejściu do galerii, poświęconej obu Amerykom,
znajduje się ciekawa wystawa obuwia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz