sobota, 17 lipca 2010

Służba nie-zdrow(i)a

Z siedem tygodni temu wybraliśmy się ze znajomymi do parku stanowego, na kemping i plażę, grillowane kiełbaski i zimne piwo, rozmowy do późnej nocy i leżenie na plaży. Było fajnie aż do poranka po powrocie, kiedy to malowniczo zemdlałam zaraz po wstaniu z łóżka. Diagnoza – odwodnienie (dużo piwa, mało wody). Ale żeby uzyskać tę jakże wdzięczną, bo mało poważną diagnozę, musiałam – powodowana usilnymi naleganiami przerażonego moją chwilową utratą przytomności Towarzysza Życia – udać się do szpitala. Jako że jeszcze w Polsce wykupiłam ubezpieczenie, zadzwoniliśmy na numer alarmowy, pytając, do którego szpitala czy też lekarza mamy się udać. Miły pan z informacji powiedział, żeby natychmiast jechać do najbliższego, już w szpitalu do niego zadzwonić i dać namiary na ichniejszą administrację i resztą się nie przejmować – oni jako ubezpieczalnia biorą dalej na siebie resztę formalności. No to żeśmy się udali do najbliższego, akurat tak się składa, że jednego z  najlepszych  w okolicy (no co, przecież wyraźnie pytaliśmy, DO KTÓREGO jechać – nikt nie mówił, że mamy wybierać najgorszy i najtańszy). Lutheran Hospital ma dobrą markę a przerażony TŻ chciał, żeby szybko zajęli się nami lekarze. No to się zajęli – zrobił taką panikę na recepcji, że błyskawicznie usadzono mnie na wózku, w sekundę zmierzono temperaturę i ciśnienie i zabrano do zabiegowego. Lux torpeda, takiej obsługi nigdy w życiu nie miałam – dzięki, Towarzyszu Życia:-)
Kiedy dookoła kręcili się rozmaici lekarze i pielęgniarki, odwiedziła nas niemiła pani z administracji. Ta od ubezpieczenia. Jakaś taka niefajna była od początku, ale pewnie spodziewała się kolejnych nielegalnych Polaczków bez ubezpieczenia, z którymi same kłopoty. Bardzo się zdziwiła, widząc moją polisę z Warty – a co to za cudo, pyta, czegoś takiego jeszcze nie widziałam? Nie cudo, tylko standardowa polisa KL i NNW, szanowna pani.
Jeszcze bardziej była zdziwiona, kiedy pan z Warty energicznie zabrał się do załatwiania formalności – dzwoniąc, wysyłając faxy, maile i znowu dzwoniąc. Jednak w to, że mój ubezpieczyciel pokryje wszystkie koszty i tak nie uwierzyła i poprosiła o podpisanie papierka, że w razie czego prosimy organizację charytatywną o sfinansowanie leczenia. No to żeśmy podpisali i po godzinie, jednym badaniu krwi i jednej kroplówce wio do domu.

Chciałabym teraz napisać, że o całej sprawie zapomnieliśmy, ale niestety nie. Po kilku dniach przyszedł rachunek. Ogromny, zważywszy czas, jaki tam spędziłam, ale pies to drapał. Co innego nas zastanowiło – dlaczego rachunek przyszedł do nas, a nie do ubezpieczalni? Telefon do szpitala – nie wiedzieli, że mają wysłać do ubezpieczalni. Już to załatwią, nie ma problemu. Po kilku dniach kolejny rachunek z laboratorium. Kolejny telefon. Miła pani w laboratorium mówi, że nie dostała żadnej informacji od Niemiłej, że ma wysyłać do ubezpieczalni, ale zaraz się tym zajmie. Potem kolejne rachunki. Minęło siedem tygodni. Kolejny rachunek. W końcu poirytowana napisałam maila do Warty, prosząc o wyjaśnienie, dlaczego ciągle dostaję te cholerne rachunki i czy są jakieś problemy. I co mi odpisała Warta? Że oni to i owszem, chętnie zapłacą, ale od siedmiu tygodni nie mogą się doprosić szpitala o szczegółowe zestawienie kosztów, żeby przelać im pieniądze! Ha! Najwyraźniej Niemiła kiepsko przykłada się do wykonywania swoich obowiązków, skoro nie zadbała, żeby rachunek został zapłacony. A ponieważ Niemiła była niemiła, mam ogromną, gigantyczną ochotę napisać do zarządu jej szpitala z niewinnym pytaniem – dlaczego nie chcą pieniędzy, które Warta chce im zapłacić. Ups.

P.S. Nie wiem, jak się ta historia z Wartą skończy, ale jak do tej pory jestem pod wrażeniem profesjonalizmu ich pracowników. Chylę czoła. 

I nie, nie jestem pracownikiem Warty:-)

3 komentarze:

  1. O, spodobał mi się ten taki papierek, że w razie czego prosi się o pomoc organizację charytatywną. Też chętnie poproszę, bo jak do tej pory, mimo, że moje dochody są comiesięcznie uszczuplane o kwoty składek wszelakich, to i tak za usługi medyczne zmuszona jestem płacić z własnej kieszeni. Wrrr!

    P.S.: Szkoda, że nie ma u Ciebie opcji nazwa/adres URL przy dodawaniu komentarza. Jakoś się tak przyzwyczaiłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opcję już dodałam - przynajmniej tak mi się wydaje:) a te organizacje charytatywne nie zawsze płacą i nie za wszystko płacą, więc jeśli nie ma się ubezpieczenia albo nie pokrywa ono wszystkiego i tak pewnego pięknego dnia może do ciebie zadzwonić jakiś pan (albo pani) o uwodzicielskim głosie i zażądać zapłaty, bo jak nie, to zabiorą Ci samochód/telewizor/komputer.

    OdpowiedzUsuń
  3. Towarzysz Życia sprostował, że telewizora i komputera nie zabiorą. Ale samochód i dom mogą. No tak, za telewizor tutaj leczenia się nie sfinansuje, prędzej za cenę domu, przy tych stawkach.

    OdpowiedzUsuń