środa, 25 sierpnia 2010

My lonely days are over...

"Moje samotne dni się skończyły" śpiewa Beyonce, wcielająca się w rolę piosenkarki Etty James w świetnym filmie Darnella Martina "Cadillac Records". Film opowiada historię polskiego imigranta, Leonarda Chess (a raczej Lejzora Czyż, bo tak się naprawdę nazywał), współzałożyciela legendarnej wytwórni Chess Records, działającej w połowie ubiegłego stulecia w Chicago. Chess opiekował się takimi sławami, jak Muddy Waters, Little Walter, Howlin' Wolf, Chuck Berry czy wymieniona wcześniej Etta James. To właśnie pod jego skrzydłami zaczynali swoje kariery. W czasach, kiedy istniała segregacja rasowa, autobusy ciągle dzieliły się na część dla białych i czarnych a na drzwiach restauracji wisiały kartki "Czarnych nie obsługujemy", tutaj ciemnoskórzy wykonawcy mogli rozwijać swoje talenty.

Dużą zaletą tego filmu jest świetne aktorstwo (jak choćby rewelacyjny Eamonn Walker w roli Howlin' Wolf), ciekawie opowiedziana historia i genialna muzyka. To prawdziwa gratka dla miłośników bluesa i rock 'n' rolla. A kiedy Beyonce śpiewa "Traciłam mężczyznę, którego kochałam a wszystko, co potrafiłam zrobić - to płakać" i ja - przyznam się bez bicia - też płakałam. I sama nie wiem, czy wolę oryginalne wykonanie Etty James, czy filmowe - Beyonce. Jedno i drugie po prostu powala. To muzyka, która towarzyszy mi bez przerwy.

At Last


All I could do was cry


Jeden z amerykańskich krytyków napisał, że historia Chess Records jest na tyle interesująca, że może doczeka się lepszej ekranizacji, niż "Cadillac Records". Ale ja się z nim nie zgadzam. Moim zdaniem to naprawdę świetny film. Spełnione marzenia, miłość, przyjaźń i dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa - wszystkie nieodzowne elementy składowe naprawdę dobrego kina. Oglądałam cztery razy. I ciągle mi się podoba:-)

5 komentarzy:

  1. Dzięki za rekomendację. Jak będą grali w Polsce postaram się zajrzeć do kina. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Romeus, to film sprzed kilku lat, ale jakoś w Polsce nie został zauważony. Kto chciałby oglądać film o początkach bluesa, skoro ma do wyboru tak genialne (i wypromowane) produkcje, jak "Ciacho" na przykład? To nie jest film, na który pójdą tłumy, więc ginie gdzieś w masie obrazów, zalewającej multipleksy. A szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  4. ;) widziałam ten film, bardzo mi się podobał, a soudtracka słuchamy w pracy enty raz... :)

    Zgadzam się z Tobą :) bardzo dobry film ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mała Mi, witamy w Kurniku i cieszymy się, że podzielasz nasze upodobania filmowe:) bo już myślałam, że jesteśmy z Królem jedynymi osobami na świecie, którym "Cadillac Records" się podobał:-)

    OdpowiedzUsuń