Wczoraj miały miejsce trzy zdarzenia, które zmieniły rangę dnia z "super" (po przebudzeniu) na "do kitu" (około południa). Nie ma to jak dobrze zacząć dzień, nieprawdaż?
Oczywiście nie wstaliśmy z Królem o 6:00, jak mieliśmy w planach. Oczywiście przebimbaliśmy do 7:30 a potem trzeba była się zbierać na jednej nodze. No i z tego powodu wyjątkowo późno dotarłam na siłownię, co niestety nie wyszło mi na dobre z trzech powodów, a mianowicie:
Powód nr 1 - staruszek.
Trochę się guzdrałam przy recepcji, no bo to trzeba znaleźć kartę, pogadać o paskudnej pogodzie (znowu wilgotność 150%), odebrać ręczniki i klucz. Potem trochę się guzdrałam w szatni, ale dzień był jakiś taki paskudno-rozleniwiajacy no i to późne wstawanie. I trzeba było jeszcze pogadać w szatni z tą nową dziewczyną, która akurat kończyła trening. No więc późno dotarłam na salę. Owszem, gdzieś tam w międzyczasie kątek oka zauważyłam biegnących panów z noszami i jedną panią z dużą torbą ratunkową, ale to tylko jednym okiem. Drugie jakieś takie leniwe było i jakby jeszcze spało, nieprawdaż.
Weszłam na salę, zajęłam sobie ulubioną bieżnię (bo ma największy wyświetlacz i najwięcej kanałów tv a akurat leciał mój ulubiony serial o Dzielnych i Mądrych Policjantach z Niu Jorku, czyli Law & Order) i dopiero potem rozejrzałam się po sali. Halo, coś tu jest nie tak. Moi Weterani Wojen Napoleońskich jacyś tacy markotni, rozprawiali o czymś w podgrupach, moje Ulubione Staruszki (nie mylić ze Smoczycami - to zupełnie inny gatunek) ocierały oczy i w ogóle nastrój jakiś grobowy. Wyhaczyłam więc Moją Ulubioną Staruszkę # 1 (która jest moją cichą idolką - chodzi na siłownię od dwunastu lat dzień w dzień i wyciska 50 funtów - dla porównania ja na tej samej maszynie robię...5:-) ), o co też chodzi. Okazało się, że jeden z Weteranów padł. Ciupasem (albo ambulansem, jak kto woli) odwieźli delikwenta do szpitala.
- Ale czy on nie mówił wcześniej, że się źle czuje? - pytam, naiwna, zapominając, że jestem w Kraju Wiecznej Szczęśliwości.
- Ależ nie, nic nie mówił. Owszem, jakiś blady był, trochę się chwiał, pytaliśmy, czy dobrze się czuje, ale cały czas powtarzał, że jest ok, aż padł - mówi, pochlipując, MUS#1.
No tak, amerykański (albo brytyjski, jak twierdzi Król Kurnika) do końca. Umieraj, ale z uśmiechem na ustach powtarzaj, że jesteś ok. Przecież nie możemy innych obarczać naszymi problemami, tutaj w Hameryce, prawda? Eh, ludzie...
Powód nr 2 - Pan Piaskownica
Jako że atmosfera była z lekka grobowa (oby nie dosłownie - może Padnięty Weteran jednak do nas wróci, trzymajcie kciuki), wszystkie moje staruszki szybko się zmyły. Został tylko taki jeden Młody Jęczący (bo przy każdym ćwiczeniu wydaje z siebie dość krępujące odgłosy jak... z sypialni:-) hmmm chyba wypada współczuć sąsiadom, nieprawdaż:-) ) i Pan Piaskownica. Pan Piaskownica przychodzi regularnie, zawsze wtedy, kiedy kończę trening, czyli około 10:30 - 11:00. Zawsze mnie zastanawia, co on i jemu podobni - mężczyźni w sile wieku - robią na siłowni w środku dnia; no dobra, mogą pracować na drugą zmianę, ale czasami zdarza mi się wpaść na siłownię później i ich zastać - więc co, cały czas pracują na noc? a kiedy sypiają w takim razie? Mam paskudne podejrzenia, że to Pasożyty, co to pracą się nie parają, żerując na społeczeństwie, które hojną ręką opieki społecznej sypie im co miesiąc groszem z kieszeni pracujących podatników...
Ale wracając do tematu - Pan Piaskownica zwykle przychodzi z mocno zakrytą żoną i gromadką drobiazgu, z których dwoje najmniejszych jest jeszcze przy piersi. Ona i dziatwa siedzą karnie na ławeczce na zewnątrz, Pan i Władca spala co trzeba w środku. Tym razem zajął sąsiednią bieżnię - akurat wycierałam zroszone potem policzki, nawilżałam się Mazowszanką i w ogóle relaksowałam po ciężkim treningu. Pan Piaskownica zagadał uprzejmym "cześć", no to odpowiedziałam, bo wypada, nieprawdaż, choć zwykle nie jestem chętna do zawierania znajomości z osobami poniżej setki (tak, tak, Królu, to święta prawda!), bo istnieje ryzyko, że nie są dżentelmenami, nieprawdaż. Ale PP najwyraźniej miał ochotę na pogaduszki. Powymienialiśmy więc uprzejmości a potem przeszliśmy do konkretów - kto jest skąd (Irak - skąd ja wiedziałam, że Irak?) i jak tam życie w Hameryce. I nagle Pan Piaskownica mnie zastrzelił.
- Podoba ci się życie w Ameryce? - zapytał ni z tego, ni z owego.
- No... właściwie podoba - odparłam z wahaniem, nie wiedząc, czego konkretnie tyczy pytanie.
- Mnie się bardzo podoba - rozmarzył się PP - u siebie w Iraku to ciężko harowałem, żeby wyżywić rodzinę, a tu w ogóle nie muszę pracować. Tylko musimy mieć dużo dzieci. Wiesz, oni mają taką dobrą opiekę społeczną...
No, drodzy amerykańscy podatnicy, w znoju zarabiający swoje dolary, to teraz wiecie, na co idą wasze podatki.
Powód numer 3 - Szlaban
Kiedy już, po wielu znojach, opuściłam salę tortur i udałam się w drogę powrotną do domu, dopadł mnie Pech. Pech, czyli opuszczający się z głośnym dzwonieniem szlaban przed torami kolei. Musicie wiedzieć, że kolej jest tu nad wyraz rozwinięta. Amerykański pociąg to zwykle dwie - trzy lokomotywy i cała kupa wagonów o łącznej długości stu kilometrów, chorera (no, może trochę przesadziłam, ale tak się wydaje, jak trzeba czekać, aż przejedzie - najdłuższe mają tak z trzy kilometry i teraz wcale nie przesadzam) i jedzie toto i jedzie i czeka się z 15 minut. Dlatego to największy pech wszystkich kierowców. To i ciągnące się w nieskończoność roboty drogowe na każdej chyba ulicy w powiecie.
Tak czy inaczej, zanim zdążyłam przekroczyć torowisko, szlabany zaczęły się zamykać, wiec karnie stanęłam przed. Na szczęście jechał tylko taki śmieszny samochód na szynach, którym przemieszczają się różne służby, więc po minucie szlabany zaczęły się wolniutko podnosić w górę. Chyba za wolno jednak dla jednego z kierowców, który nie czekając ruszył do przodu swoim dostawczakiem, staranował szlaban, wyginając go o 180 stopni i pomknął dalej, wygrażając nie wiadomo komu pięścią. W ciągu sekundy, ni z tego ni z owego dostał istnej furii i szwungu. Co mu odbiło? Zabrakło porannej porcji prozacu?
Widziałam tutaj kilka razy, jak na pozór mili ludzie nagle dostawali napadu szału. Uśmiechnięci jeszcze przed chwilą, napadali czy to na kasjerkę, czy Bogu ducha winnego przechodnia - kto tam się nawinął pod rękę. Zawsze sobie w tym momencie zadaję pytanie - jakie proszki łykasz, człowieku? Albo zmień dawkę, albo dilera.
Jak to jakie. W tv reklama mówi do mnie codziennie- jak ci jest źle na świecie, łyknij prozac (xanax czy cokolwiek innego akurat jest na tapecie). To takie proste - jedna pigułeczka-przyjaciółeczka i świat od razu staje się piękniejszy.
Nie, dziękuję, postoję.
I tak to jeszcze przed śniadaniem doszłam do wniosku, że życie jest powalone. A teraz dochodzi druga nad ranem i myślę sobie, że nie jest tak źle, skoro Król Kurnika pochrapuje obok w łóżku, jutro znowu spotkam Moje Ulubione Staruszki i może w końcu kupię buty na ten Najważniejszy Dzień. Może jednak nie wszystko jest takie powalone, jak się czasami rano wydaje, no nie?
Dobranoc:-)
Witaj powalone jest wszystko i wszędzie, tylko stopień powalenia różny.:)))
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Nie wszystko i (na szczescie) nie wszyscy ;)))
OdpowiedzUsuńOtulam i trzymam kciuki za Weterana;))
Widzę dziewczyny, że diametralnie się w opiniach różnicie:-)))) ja się cały czas waham między jedną a drugą opcją, zależy od dnia:-)))
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz myślała, że wszystko jest powalone, rzeczywiście tak będzie.
OdpowiedzUsuńAniołowa opcja kusi optymizmem [choć czasem nad wyrost]
;D
Na razie optymizmu we mnie brak. Nie mogę znaleźć butów!!!!!! Wrrrrr
OdpowiedzUsuń