wtorek, 27 lipca 2010

Przejaw amerykańskiej kurtury*

Na początku irytowały mnie te ciągłe uśmiechy i wieczne samozadowolenie Amerykanów. Sztuczne jak paznokcie Joli Rutowicz. To ciągłe fajny, gudy, perfekty i inne wery łele. Jak można być nieustannie zadowolonym z życia i bez przerwy tak się uśmiechać, przecież to nienormalne, od tego dostaje się szczękościsku?! – myślałam. Ale po jakimś czasie zmieniłam zdanie.

Zmieniłam, bo zaczęłam dostrzegać pozytywne strony uśmiechów od ucha do ucha, od rana do wieczora i tej ogólnej szczęśliwości. Tutaj nikt nigdy nie powie, że źle mu się dzieje, bo nie obarcza się obcych ludzi wiedzą o swoich problemach, skoro każdy ma własne. Nikt więc nie przyzna się do nieszczęść w rodzinie albo katastrof w pracy. Nie ma kultu użalania i się i narzekania na wszystko i wszystkich. W dobrym tonie jest powiedzenie, że wszystko jest pięknie, nawet jeśli rano spalił nam się dom, żona uciekła ze sprzedawcą butów a syn jest największym lokalnym dilerem dragów. Tylko najbliżsi znajomi mogą ewentualnie wymieniać się tak intymnymi informacjami, ale z ogółem społeczeństwa dzielą tylko szeroko uśmiechniętą fizjonomię, mówiącą „Czuję się świetnie a życie jest piękne”. Tutaj żadna sprzedawczyni nie potraktuje mnie wrogim spojrzeniem i warknięciem. Nikt nie będzie patrzył spode łba w autobusie. Nikt nie spojrzy jak na wariatkę, kiedy uśmiechnę się do niego szeroko. Żaden znajomy nie zastrzeli opowiadaniem o kryzysie, braku pracy i banku, który domaga się spłaty kredytu, kiedy nie ma za co żyć. Żadna amerykańska znajoma nie zacznie opowiadać o problemach w małżeństwie. Nie napadnie na mnie starszy pan w sklepie, strasząc historią o ciężko chorej żonie, kłopotach z ubezpieczeniem i wnuczku-bandycie. Staruszka na siłowni nie będzie mnie zadręczać opowieściami o raku prostaty męża i poronieniu wnuczki, tylko z uśmiechem będzie opowiadać, że się w końcu udało i oczekują pierwszego prawnuka. Pani z recepcji zamiast opowiadać o mężu pijaku z uśmiechem powie, że nie lubi poniedziałków, ale na szczęście swoją pracę lubi, więc jest ok. Wszystko tu jest ok. I ja też jestem ok.

* Czy ktoś pamięta taką reklamę herbaty, która leciała w tv kilka lat temu - rysunkowa, w roli głównej dwa komary. Jeden pyta drugiego:
- Czy ty wiesz,  Zdzisiu, co to jest five o'clock?
- Nie wiem.
- To jest przejaw angielskiej kurtury.

Zawsze na nią czekałam i zawsze zrywałam boki ze śmiechu. Jak nigdy przełączałam tv na reklamy, czekając na Zdzisia, kolegę i fajfokloka:-)

6 komentarzy:

  1. Mnie w Polsce brakuje takich właśnie uśmiechów do nieznajomych osób, wymienianie pozdrowień z nieznajomymi, gdy się wchodzi do windy lub spotyka ich na schodach. A tak właśnie jest w Niemczech., gdzie często bywam, bo tam mieszka na stałe moja córka.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt. Zwykły uśmiech i odrobina życzliwości, a świat od razu staje się jaśniejszy, chociaż... Pod wpływem Twojego posta coś przyszło mi do głowy. Ilekroć gdzieś w wiadomościach wypłynie jakaś rodzinna tragedia, sąsiedzi (nawet, gdy rzecz dzieje się w małych miejscowościach, gdzie niby wszyscy się znają) zawsze mówią, że im to by do głowy nie przyszło, bo ten to taki fajny chłop był, a z tamtą to jeszcze wczoraj rozmawiali pod sklepem, no i w ogóle to było fajn, gud i wery łel. I kto by się spodziewał... Zastanawiam się, skąd się to bierze. Czy ci ludzie tak dobrze potrafią maskować swoje problemy, że nikomu nie przyjdzie do głowy, że mogą potrzebować pomocy, czy może po prostu wygodniej jest tego nie zauważać?

    P.S.: No, teraz to jak na dłoni widać, że piszę z Polski;) Nawet jak post jest uśmiechnięty, to mię się zbiera na ponuropoważne rozmyślania. Ech...

    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana! Cieszę się niezmiernie, że Ci u mnie dobrze. Zaglądaj, jeśli tylko będziesz miała ochotę. W tłumie raźniej :)
    Moja środa raczej nieamerykańska. Tym bardziej cieszy twój wpis:*
    Otulam:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Też się nad tym zastanawiałam. Znaczy jak to jest, że ten uśmiechnięty miły pan, co to z dzieckiem na spacer i nie pił, nie palił, sąsiadom pomagał, potem to dziecko i jego matkę nożem zadźgał. Czy to impuls, chwilowe szaleństwo, czy dobrze przemyślana strategia i stąd te uśmiechy?

    Tym, że tutejsze uśmiechy są szczere, wcale się nie łudzę. Wiem, że tutaj tak nakazuje obyczaj, bez względu na to, co sobie ludzie naprawdę myślą. I wiem, że mój polski akcent pewnie w niejednym tubylcu wywołuje dreszcze niechęci, ale kurtura nakazuje się uśmiechać, to się uśmiechają. Więc to chyba podobnie, jak z tym panem, co to taki miły a potem tym nożem...
    I nie wiem właściwie co lepsze - wymuszony uśmiech czy szczera mina ponuraka, u którego te mordercze knowania widać na twarzy, jak na dłoni:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Anabell, mnie też brakuje, kiedy w przerwach między kolejnymi wojażami zjeżdżam do ojczyzny. Zawsze jakoś dziwnie na początku się czuję, ale jak warknie na mnie pierwsza sprzedawczyni, to czuję, że jestem w kraju:-)
    Przy czym muszę powiedzieć, że bardzo na korzyść zmieniło się w urzędach - ile razy szłam do jakiegoś, panie przemiłe, uśmiechnięte i - co najważniejsze - bardzo pomocne.

    Tylko kto wie, co za tymi uśmiechami knują? :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniele, witam u mnie i ściskam przy środzie:-)

    OdpowiedzUsuń