sobota, 17 lipca 2010

Notatka bardzo osobista...

... bo dotyczy spraw mi bliskich, kraju do którego mam wielki sentyment i który na zawsze pozostanie częścią mnie - Egiptu. Kraju, który kocham, za którym codziennie tęsknię i którego sprawy nigdy nie będą mi obojętne. I stąd te emocje. 

A jak jesteśmy przy sprawach osobistych, to teraz trochę prywaty - gorące pozdrowienia  z klimatyzowanego Field Museum dla Kamilki, Ani, Martusi, Magdy, Soni - hej laski jak się oprowadza po Muzeum Kairskim w tym upale? :P

Wq… mnie bierze, jak patrzę na galerię egipską w Field. Na sposób aranżacji wystawy, przestrzenne, pomysłowo oświetlone gabloty, na porządne opisy eksponatów. Szlag mnie trafia na miejscu. Dlaczego? Bo natychmiast przypominam sobie Muzeum Starożytności w Kairze. Brud, kurz, wilgoć z oddechów tysięcy turystów przewijających się każdego dnia. Szlag mnie trafia na wspomnienie wszystkich tych cennych, pięknych przedmiotów – zakurzonych, źle zabezpieczonych przed wilgocią, byle jak opisanych (albo w ogóle bez opisów, jak to się często-gęsto zdarzało na przykład w galerii greko-romańskiej; dwa lata mnie tam nie było, czy coś się w tym czasie zmieniło?). Cholera mnie bierze, kiedy oddychając chłodnym klimatyzowanym powietrzem Field przechadzam się od delikatnych posążków Hathor do nisz z mumiami i przypomina mi się zaduch kairskiego muzeum i litry potu, które razem z setkami oprowadzanych turystów wylaliśmy, przeciskając się miedzy tłumami innych zwiedzających a ciasno poupychanymi gablotkami. Przecież Field (budynek mam na myśli, a nie samą instytucję) jest starsze o kilka lat od kairskiego – a jednak dało się zmodernizować, odnowić, zainstalować klimatyzację, daje się je utrzymywać w czystości i porządku. Da się, trzeba tylko odrobinę chęci, dobrej woli i zapału do pracy. Których Egipcjanom jakoś brakuje, co również mnie wq…, bo mając taką wspaniałą historię, nic a nic nie dbają, żeby w jak najlepszym stanie zachować to, co z niej zostało.
I szlag mnie trafia na myśl, że miejsce tych wszystkich eksponatów egipskich, rozsianych od Chicago, poprzez Berlin, Paryż, aż po Londyn, jest właśnie tam, gdzie powstały – w Egipcie. Ale nikt ich nie myśli zwracać. I tam nie mają najmniejszych szans na tak wspaniałą ekspozycję, jak poza granicami kraju nad Nilem.
No jeden wielki szlag.

A to już zdjęcia. Smacznego.

Michael Jackson:-) Nawet nos ma utrącony:-)











3 komentarze:

  1. Tak to jest z Egiptem.. Niektórzy zakochują się w tym kraju i koniec. Jedni pod wpływem historii, inni po wakacjach tam spędzonych. Jednym zostaje już we krwi jak wirus, innym mija wraz z wakacjami.. :)
    Ja uwielbiam i jeżdżę co roku coś zobaczyć i "pobyć" tam, po prostu. Pozdrawiam i.. świetny jest Twój blog!!! Bardzo ciekawy. Ten o NZ również :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Kate:-)
    Ja pojechałam na sezon do pracy i już nie mogłam wyjechać. A teraz tęsknię nieustannie, choć wiem, że na stałe mieszkać jednak tam bym nie mogła. Ale - jak napisałaś - zostaje we krwi. Za to bardzo mogłabym mieszkać na Nowej Zelandii, którą kocham miłością absolutną:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Za cztery lata odbędą się w Nowej Zelandii Mistrzostwa Świata Katamaranów. Jeśli szczęście się do nas uśmiechnie to może odwiedzę ten cudowny kraj.. :) Będę czytać wszystko co napiszesz, więc całkiem jak "nówka śnieżynka" tam nie pojadę :) Dużo na jego temat już będę wiedzieć. Serdeczności i dzięki:):*

    OdpowiedzUsuń