poniedziałek, 26 lipca 2010

Krótko

Tak a propos niejakiej Lory Hunt, o której było kilka postów wcześniej, Towarzysz Życia mówił, że widział dzisiaj w drodze do pracy kobietę, która - prowadząc samochód - malowała sobie oczy. Ale cóż to, ja kiedyś często jeździłam do pracy z koleżanką, która miała zwyczaj zapinania kolczyków w samochodzie i robienia makijażu od podstaw - kremowanie, podkład, oczy, brwi, puder i róż. No i oczywiście usta. Wychodziły równiutkie jak spod ręki kosmetyczki w salonie, choć malowała je pędząc swoim cinquecento po nierównych warszawskich ulicach. O well, kobiety mają podzielną uwagę, prawda?
Ja za to dzisiaj w drodze z siłowni zauważyłam ekipę, remontującą dach po ostatnim wielkim gradobiciu. Rozłożyła się z manelami na cały, wąski przecież chodnik, z dużą tablicą ustawioną na samym środku drogi, informującą o zezwoleniu miasta na prowadzenie prac. Kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że wszyscy siedzą na górze, popalają papieroski, stukając dla niepoznaki młotkami o dach, zapewne chcąc zmylić gospodarzy. Siedzieli sobie w porannym słońcu, udając pracę i leniwie rozmawiając. Kiedy ich minęłam, dobiegło do mnie jedno słowo, wybijające się z rozmowy. Znajome, wycharczane przepitym głosem k...a. 
No, to poczułam się jak w domu. Dzień dobry.

4 komentarze:

  1. Faktycznie, znajome. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety wiem. Chodzi się w końcu do polskiego sklepu i na polskie parady tudzież inne pikniki. Ale dzięki temu człowiek nie czuje się obco w innym kraju, prawda?:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale męża budowlańca to chyba nie masz?... ;)

    OdpowiedzUsuń