piątek, 1 października 2010

Insynkt łowcy

Uwielbiam amerykańskie syropy na kaszel. Kiedy dziś po południu chlapnęłam sobie zdrowy łyk jednego z nich, odleciałam na dwie godziny. Nie wiem, co się działo w tym czasie. Miałam zajefajne sny, choć wcale nie spałam. Niestety, kiedy Towarzysz Życia zorientował się, co jest grane, zabrał mi ten odlotowy syropek i w zamian kupił taki dla dzieci, żebym więcej nie świrowała. Szkoda. Pyszny był i zapewniał niecodzienne wrażenia, nieprawdaż. Podobno tutejsze nastolatki kupują te syropy litrami, żeby get high. Nie dziwię im się, swoją drogą, to dużo przyjemniejsze, niż wąchanie kleju. Tak przypuszczam. Nie, żebym kiedyś próbowała; tak słyszałam. Ale nie tylko syrop zapewnił mi dzisiaj niecodzienne wrażenia. Niewątpliwie dostawcą największych był dziś Towarzysz Życia i Bitwa o Mysz. 

Wyobraźcie sobie sielski poranek - TŻ ma wolne, siedzimy sobie na kanapie, popijając poranną herbatę. Słońce świeci jak głupie, wietrzyk wygina firankę w szeroko otwartych balkonowych drzwiach,  ptaszki ćwierkają... ach... Ty, twój ukochany i niespieszny poranek w jego objęciach - marzenie każdej kobiety, nieprawdaż? No to właśnie tak było. Do czasu. Do czasu, aż TŻ podskoczył, jakby go giez ugryzł, machając mi palcem przed nosem i wołając "mysz, mysz". No jak pensjonarka, też mi coś, myszy się bać. Rzeczywiście, nieszczęsny gryzoń musiał wspiąć się po chropowatej ścianie budynku i wejść przez szeroko otwarte drzwi, ale żeby zaraz tak panikować? Bez przesady, kupi się trutkę, kupi się pułapkę, wystawi na noc i do rana kłopot powinien zostać rozwiązany. Proste prawda? 

Jednak nic nie jest proste, jeśli w takiej sytuacji w waszym mężczyźnie odezwie się Instynkt Łowcy. Bo mężczyźni w naszych czasach generalnie to mają przechlapane. Kiedyś mogli się wykazać w czasie polowania na mamuta czy innego bizona, a teraz co? Kobiety się tak usamodzielniły, że właściwie facet przestał odgrywać swoją tradycyjną, przypisaną mu przez naturę rolę. No, poza rozmnażaniem, którego na razie nie jesteśmy w stanie tak zupełnie same załatwić, bo gdzieś tam w którymś momencie jest jednak potrzebny, ale poza tym co? Już nie jest jedynym żywicielem rodziny, który swoją pensję triumfalnie przynosi do domu, jak kiedyś skórę niedźwiedzia. Nierzadko lepiej zarabiamy od nich. Coraz rzadziej jest w stanie zaimponować stanowiskiem w czasach, kiedy kobiety dochodzą do najwyższych. Potrafimy same w domu wszystko naprawić a w razie problemów nie wstydzimy się zadzwonić po fachowca i nierzadko lepiej się znamy na gaźnikach czy innych paskach klinowych, jak mężczyźni. A przynajmniej nie gorzej, nieprawdaż. No i co mężczyzna ma zrobić, jeśli na co dzień nie może realizować przypisanej mu przez naturę roli? Ano, może się wykazać w sytuacjach niecodziennych, jak wyżej wspomniana Bitwa o Mysz.
Bo instynkt człowieka pierwotnego nakazuje mu walczyć, zabijać i przynosić łupy, a nie po prostu iść do sklepu i kupić pułapkę. Pojawił się przeciwnik i co - tak po prostu nakarmimy go trutką? Oddamy pole bez walki? Rozwiążemy sprawę bez użycia broni? O co, to nie! Wytoczymy mu bitwę! 

Najpierw trzeba się uzbroić. Z braku dzidy i maczugi można posłużyć się mopami w liczbie dwóch. Jeden dostałam ja, z przykazaniem stania na czatach, drugi dumnie dzierżył TŻ. Następnie należy zastawić przeciwnikowi wszystkie możliwe drogi ucieczki z pokoju, zostawiając jednakże drogę ucieczki w postaci szeroko otwartych drzwi na balkon. A potem można przystąpić do natarcia.
Ponieważ nasza groźna przeciwniczka schroniła się w przepastnej, czterodrzwiowej szafie wnękowej, po sufit zapchanej ubraniami i dobrami wszelakimi, nie było to łatwe. Walenie w drzwi niewiele dało, skubana nie chciała wyjść. Więc należało szafę opróżnić. Teraz wyobraźcie sobie ogromną szafę z tryliardem męskich koszul. Bilionem męskich podkoszulków. Miliardem czapek i kapeluszy. Niezliczonymi pokrowcami na ubrania, wypełnionymi sukniami, płaszczami i garniturami. Do tego tryliardem butów, rękawiczek, kartonów i jakichś gratów od komputera. I wyobraźcie sobie, że gdzieś w środku schroniła się mała, brązowa myszka. Szukalibyście jej? Rozsądny człowiek powie - nie, skądże, skoro wynaleziono trutki. Ale człowiek, w którym odezwał się Instynkt Pierwotnego Łowcy tak łatwo się nie poddaje. Co to, to nie!
Co więc robi nasz Człowiek Pierwotny? Stawia na straży Kobietę Swego Życia, uzbrojoną w śmiercionośny mop a sam przygotowuje pole bitwy. Co zajmuje trochę czasu. W tym momencie na scenę wkracza Mr. T., trzeci mieszkaniec naszego kurnika, który również zostaje postawiony na czatach. Korzystając z okazji, umykam do łazienki. Dwóch facetów zamierza złapać malutką, zwinną i szybką jak cholera mysz? Nie, to nie na moje nerwy. Niech sobie łapią, bebeszą, wyciągają i co jeszcze im się zamarzy.
Czy myślicie, że jak po pół godzinie wyszłam z łazienki, już złapali tę cholerną mysz? Nie. Szafa była opróżniona do połowy, a po gryzoniu ciągle ani śladu. Spomiędzy podkoszulków wypłoszył ją dopiero dźwięk włączanego miksera i wtedy się zaczęło. Ganianie za biednym stworzonkiem po całym pokoju. Potykanie się o wyrzucone z szafy rzeczy. Przeskakiwanie przez meble.  Przewracanie lamp. Zrzucanie  ramek ze zdjęciami. Walenie mopem w celu wypłoszenia spod fotela. Pryskanie lakierem do włosów (w zastępstwie gazu pieprzowego, którego nie mieliśmy) w celu wypłoszenia z kratki wentylacyjnej. Walenie w kanapę w celu... już sama nie wiem, w jakim celu. Hekatomba, mówię wam. Aż w końcu, śmigając nam pod nogami, mysz znikła. Przepadła. Nikt nie widział, jak i gdzie. Ulotniła się, nieprawdaż. Nie wiadomo, czy dała w długą przez drzwi na balkon, stwierdzając, że z takimi wariatami lepiej nie zaczynać, czy znowu się zaszyła w jakimś ciemnym kącie. W każdym razie znikła. Cała, zakrojona na szeroką skalę akcja, dała w łeb. Po nabraniu oddechu mój Pierwotny Łowca uznał, że jednak jedzie po pułapki... 
A nie można było tak od razu, bez tego całego bajzlu w salonie? 

Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - Łowca przy okazji zrobił generalne porządki w szafie i odkurzył pod kanapami. Cieszmy się więc tym, co nam życie przynosi, nieprawdaż? :-) Miłej soboty, kochani:-)

12 komentarzy:

  1. Hahaha, jest nadzieja, że mysz umarła na zawał serca. Co do facetów i ich niezbędności w akcie rozmnażania, to jednak możemy się zdziwić, gdy pewnego dnia promieniowanie Kuppelweisera (patrz Seksmisja) zniszczy ostatnie nasionko, aaaaaaaaaaaaa! :))))pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawrócony, to taka z Ciebie Ekscelencja?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ ja wcale nie chcę wykluczenia facetów z aktu rozmnażania i żadnego innego! Uważam, że są absolutnie niezbędni. Uwielbiam facetów i wszystko, co jest z nimi związane:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Syropki maja bomba,tez mialam okazje:))
    Pamietam pare lat temu wyladowalam na tutejszym emergency,zaaplikowali mi zastrzyk przeciw-bolowy,jego dzialanie bylo tak cudne ze kazalam sie zawiesc ze szpitala na jakas dobra dyskoteke,zrobilo mi sie fajnie i wesolo.
    Moi towarzysze podrozy mnie nie sluchali i zawiezli mnie prosto do domu,tam przylozylam glowe do poduchy i odplynelam.

    Biedna myszka:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Maga, dziwię się tylko, że takie syropki tu sprzedają. Codeina jest tu ściśle reglamentowana a takie syropki nie? A po codeinie nie miałam takiej fajnej fazy:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli odkurzył, to ok, powinnaś może tę mysz udomowić ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. No jak bajka o Tomie i Jerrym :). No i kto ten bałagan ostatecznie wysprzątał samiec czy samica ?

    OdpowiedzUsuń
  8. Beatta, Butterfly będę ją raz na jakiś czas wpuszczać do domu - jak będą potrzebne generalne porządki. Bo to samiec sprzątał cały ten mysi bajzel:-))))

    OdpowiedzUsuń
  9. To widzę, że wszędzie podobnie. U mnie - jakiś czas temu przypałętały się (razem z ziarnami słonecznika) mole - takie niefutrowe, tyko żywnościowe. Ja oczywiście przeprowadziłam totalną dezynsekcję wszystkiego - ponieważ już większą część pożywienia mam w pojemnikach zamykanych nie musiałam zbankrutować. Resztę pozamykałam w grubych workach strunowych. Mój Mąż natomiast rozpoczął akcję taktyczną (lepy) oraz ofensywną (klapek).
    Na widok lecącego czegokolwiek rzucał się na ofiarę z owym klapkiem jak lew.
    Statystycznie zwyciężyły lepy. Widok atakującego Męża - bezcenne. Tym bardziej, że były to - podobno - mole ninja.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurko, no wypisz wymaluj, jak u mnie, tylko zamiast klapka w użyciu był mop:-) Widzę, że instynkt pierwotnego łowcy budzi się w którymś momencie w każdym mężczyźnie. Ale przecież za to ich kochamy - że potrafią nas rozbawić do łez w taki niewyrafinowany sposób:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. To się nazywa opowieść z przejrzystą puentą! :)
    A syropek to pewnie receptura 'king size' :);)

    OdpowiedzUsuń