środa, 27 października 2010

Windy Tuesday

Nie wiem, jak u Was, ale u nas dzisiaj  (a właściwie wczoraj , bo post zaczęłam pisać przy gotowaniu żurku we wtorek koło południa i pisałam z przerwami aż do teraz, a jest już po północy:-) ) zawierucha. Wieje tak, że głowy urywa. Urywa też gałęzie z drzew, przewraca ogromne billboardy i hula plastikowymi pojemnikami na śmieci po ulicach. 
A wczoraj było tak pięknie...

Wybrałyśmy się ze znajomą na Lincoln Square, jedno z najbardziej urokliwych miejsc, jakie do tej pory widziałam w Wietrznym Mieście. Położone na północy Chicago, zamieszkane jest głównie przez niemieckich imigrantów, choć okolicę w w ostatnich latach powoli zasiedlają liczni yuppies. Jak wyjaśniła mi znajoma - jeśli widzisz młodą kobietę z eleganckim wózkiem z niemowlakiem oraz trzema psami - na pewno widzisz yuppies:-) I rzeczywiście - mnóstwo ich tu, popijających kawę w licznych kafejkach czy bawiących się z dziećmi na skwerku przy fontannie. 

Atmosfera Lincoln Square przypomina atmosferę małych amerykańskich miasteczek, z niewysoką, stylową zabudową centrum i piętrowymi, szeregowymi domami w bocznych uliczkach, ocienionymi rozłożystymi platanami. Nie ma tutaj sieciowych sklepów czy restauracji, dominują niewielkie, rodzinne biznesy, jak chociażby sklep Christine, niemieckiej imigrantki, która sprzedaje u siebie wszystko, co można dostać na pchlim targu - począwszy od ubrań z drugiej ręki, z których żadne nie kosztuje więcej, jak 30 dolarów, poprzez buty, torebki, książki, biżuterię od lokalnych artystów, aż po lekko wyszczerbioną i niegdyś elegancją zastawę stołową, pamiętającą lepsze czasy. Jest też apteka, prowadzona przez dwóch sympatycznych panów tej samej, co Christine narodowości, oferujących spory asortyment wyrobów zielarskich oraz kosmetyków ze Starego Kontynentu, a przede wszystkim dysponujących imponującą wiedzą farmaceutyczną, zupełnie niezwykłą, jeśli porównać ją do absolutnej ignorancji sprzedających w amerykańskich sieciowych aptekach techników. Zaraz obok mieści się sklepik z serii "mydło i powidło" z lekką indyjską nutą, gdzie obok pocztówek z amerykańskimi widoczkami nabyć można indyjskie kadzidełka, chusty i naszyjniki a na przeciwko w niewielkiej kafeterii serwują najlepsze migdałowe mini - muffins z kubkiem gorącej czekolady. Wprawdzie kilka ulic dalej mieści się Starbucks, ale nie cieszy się taką popularnością, jak stylowe restauracyjki i kawiarenki Lincoln Square, ze stolikami wystawionymi na trotuar i obsługą, znającą wszystkich z imienia i pamiętającą ulubione przysmaki. 
Zresztą wszyscy stali bywalcy skwerkowych ławeczek, kafejek oraz lokalnych biznesów małych i dużych dobrze się znają, pozdrawiając i zagadując. Czuję się tutaj jak w moim rodzinnym mieście, gdzie wystarczy przekroczyć próg domu, a spotka się kogoś znajomego. Tutaj atmosfera jest bardzo podobna, małomiasteczkowa, ale tym właśnie szczycą się tutejsi mieszkańcy - kameralnością tego urokliwego miejsca. To prawdziwa oaza w molochu, jakim jest Chicago razem ze swoimi przedmieściami.

 Nawet Starbucks, znajdujący się kilka przecznic dalej, zachowuje klimat miejsca.

Na całej ulicy unosi się zapach świeżo mielonej kawy oraz dźwięki muzyki z pobliskiej Old Town School of Folk Music.




 
 Fragmenty stylowej latarni

Oczywiście nie można zapomnieć o ciekawej architekturze, wśród której wyróżnia się urokliwa, pięknie rzeźbiona fasada  Krause Music Store, jednego z ostatnich dzieł znanego amerykańskiego architekta Louisa Henry'ego Sullivana. 

 Źródło zdjęcia: sieć.


 
 Architektura wiktoriańska, nowoczesna i... niemiecka:-) jak widać na fasadzie domu na wprost:-)


Fasada budynku starej elektrowni

Nie mniej urokliwe, niż główna ulica tej niewielkiej dzielnicy, są boczne uliczki.







P.S. A żurek wyszedł pyszny. Polecam gorąco przepis agi, który znajdziecie tutaj. Smakuje zupełnie inaczej, niż gotowany na sklepowym zakwasie. Mniam mniam:-)

5 komentarzy:

  1. Rzeczywiście, nietypowe i urokliwe miejsce.Dzięki za tę wycieczkę.
    Miłego,;)
    P.S.
    za żurkiem nie przepadam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładne zdjęcia :) mam słabość do zdjeć miast :)

    Tutaj (w Katowicach) nie wieje i świeci słońce :) jest chłodno, ale miło :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas dzisiaj zero slonca,w nocy szalal wiatr i padal deszcz,jedynie temperatura nas rozpieszcza(ciekawe jak dlugo?),mamy +25 stopni:))

    Dziekuje za piekna wycieczke.

    Dbaj o siebie zeby znowu nie przyplatalo sie jakies przeziebienie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubie Lincoln Square, glownie za wspaniale tajskie knajpki i Davis Theater, w ktorym sa stare bujane, skrzypiace fotele. Okolica jest bardzo urokliwa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anabell jak można żurku nie lubić?:-))

    Mała Mi, ja też lubię zdjęcia miast. Lubię też miasta, choć od jakiegoś czasu nie lubię w nich mieszkać, zdecydowanie bardziej wolę spokojne przedmieścia. Chyba się starzeję:-)))

    Maga - dbam o siebie, dbam, przecież piję dużo herbaty z prądem:-))))

    Ania, dzięki za informację o teatrze i knajpkach:-) muszę Króla namówić na jedno i drugie niedługo, bo i za tajszczyzną i za teatrem trochę się stęskniłam.

    OdpowiedzUsuń