Wczoraj byłam w najdziwaczniejszym miejscu, jakie w życiu widziałam. Nazywa się ono The House on the Rock i znajduje się w Spring Green w Wisconsin. Ciągle nie mogę się otrząsnąć z tego, co zobaczyłam i szczerze mówiąc, nie wiem, jak opisać to wszystko. Nie wiem, co mam o nim myśleć. Czy człowiek, które je stworzył, był wizjonerem, czy trafiłam do sennego koszmaru wariata. Chyba najbliższe moim odczuciom będzie napisać, że wczoraj poczułam dotyk czyjegoś szaleństwa. Czyjegoś sennego koszmaru. Czyjejś wizji piekła.
Ale po kolei.
Alex Jordan, pierwotny właściciel posiadłości (sprzedał ją 1988 roku, a więc przed ukończeniem ostatniej części budowli), był architektem. Postanowił zbudować sobie dom w miejscu, które od dawna mu się podobało, zwanym Deer Shelter Rock, malowniczo położonym wśród gęstego, mieszanego lasu, na zboczu wzgórza. Dom zaplanowano w pseudo-japońskim stylu, z niskimi stropami, panoramicznymi oknami, licznymi zakamarkami, otwartymi paleniskami, żywymi drzewami, których nie ścięto w czasie budowy, ale wykorzystano jako dekoracje. Do dekoracji posłużyły też maszyny grające, które Jordan sam konstruował, posążki w najróżniejszych stylach i z najróżniejszych epok. Różnorodność dekoracji jest zaskakująca - począwszy od elementów wyraźnie nawiązujących do chrześcijaństwa (zobaczcie zdjęcie witraży okiennych), figurek Matki Boskiej, po posążki buddy, drewniane mozaiki z chińskimi motywami i rycerskie zbroje.
Dom otacza piękny ogród, również utrzymany w japońskim stylu, z licznymi kładkami, mostkami, miniaturowymi wodospadami i posągami.
Alex Jordan nie planował budowy atrakcji turystycznej, ale już w trakcie wznoszenia domu przypadkowi spacerowicze, zaintrygowani przedziwną budowlą, prosili go o możliwość zajrzenia do środka. A ponieważ chętnych do zwiedzania przybywało, z czasem zaczął inkasować opłatę w wysokości 50 centów. W pierwszym roku Jordan zarobił aż 5.000 dolarów. Postanowił więc, że rozbuduje swoją posiadłość, dodając wcześniej nieplanowane elementy.
Dom otwarto dla publiczności w 1960 roku. Następnie, w 1968 ukończona została część zwana Młynem, z największym na świecie otwartym paleniskiem, w 1971 wystawa, zwana "Ulice Przeszłości" ("Streets of Yesterday") a trzy lata później kolekcja "Muzyka Przeszłości". Z kolei w roku 1981 oddano do użytku salę z największą na świcie karuzelą i otaczające ją pokoje z kolekcją lalek i drugą, mniejszą karuzelą. Cztery lata później pojawiła się ostatnia konstrukcja, zaplanowana przez Jordana - pokój widokowy, dodany do pierwotnego domu, zwany "Infinity Room".
Obecnie całość dzieli się na trzy sekcje - dwie zbudowane przez samego Alexa Jordana i ostatnią, wzniesioną przez kolejnego właściciela. Trzecią kolekcję, równie imponującą jak poprzednie, nowy właściciel oparł na zbiorach Jordana, z sukcesem powielając stworzony wcześniej nastrój i niezwykłą atmosferę. Można powiedzieć, że uczeń przerósł mistrza, bo dobudowany na końcu budynek z ogromną salą browaru jest jeszcze bardziej niepokojąca w swej nieuchwytnej grozie.
Dom otacza piękny ogród, również utrzymany w japońskim stylu, z licznymi kładkami, mostkami, miniaturowymi wodospadami i posągami.
Alex Jordan nie planował budowy atrakcji turystycznej, ale już w trakcie wznoszenia domu przypadkowi spacerowicze, zaintrygowani przedziwną budowlą, prosili go o możliwość zajrzenia do środka. A ponieważ chętnych do zwiedzania przybywało, z czasem zaczął inkasować opłatę w wysokości 50 centów. W pierwszym roku Jordan zarobił aż 5.000 dolarów. Postanowił więc, że rozbuduje swoją posiadłość, dodając wcześniej nieplanowane elementy.
Dom otwarto dla publiczności w 1960 roku. Następnie, w 1968 ukończona została część zwana Młynem, z największym na świecie otwartym paleniskiem, w 1971 wystawa, zwana "Ulice Przeszłości" ("Streets of Yesterday") a trzy lata później kolekcja "Muzyka Przeszłości". Z kolei w roku 1981 oddano do użytku salę z największą na świcie karuzelą i otaczające ją pokoje z kolekcją lalek i drugą, mniejszą karuzelą. Cztery lata później pojawiła się ostatnia konstrukcja, zaplanowana przez Jordana - pokój widokowy, dodany do pierwotnego domu, zwany "Infinity Room".
Obecnie całość dzieli się na trzy sekcje - dwie zbudowane przez samego Alexa Jordana i ostatnią, wzniesioną przez kolejnego właściciela. Trzecią kolekcję, równie imponującą jak poprzednie, nowy właściciel oparł na zbiorach Jordana, z sukcesem powielając stworzony wcześniej nastrój i niezwykłą atmosferę. Można powiedzieć, że uczeń przerósł mistrza, bo dobudowany na końcu budynek z ogromną salą browaru jest jeszcze bardziej niepokojąca w swej nieuchwytnej grozie.
Ogród przed domem
Długi na 66 metrów, wznoszący się nad doliną na niemal 50, pokój widokowy.
Kiedy zaczynaliśmy zwiedzanie, byłam nastawiona po prostu na oglądanie domu ekscentrycznego, niezwykłego architekta. Wchodziłam więc do środka bez żadnego wyobrażenia tego, co tam zastanę. Pierwsze ukłucie niepokoju, małe ale wyraźne, przyszło wraz z pierwszymi obejrzanymi dekoracjami. Coś nieuchwytnego, nienazwanego ale niepokojącego było w tej bezrękiej kobiecie z tułowiem konia i kocie z karuzeli.
Sam dom sprawił na mnie wrażenie, że służyć miał swojemu twórcy jako schronienie przed światem - z wyjątkowo niskimi stropami, umieszczonymi pod kątek oknami, przykrytymi orientalną mozaiką, licznymi zakamarkami i załomami. Dom - skrytka. Może nie tak wyobrażam sobie idealne miejsce dla rodziny, ale - poza nielicznymi dziwnymi dekoracjami - wyglądał całkiem... normalnie. Niestandardowo, niesztampowo (o co w Stanach, kraju identycznych domków, krytych sidingiem, raczej trudno), ale ciągle normalnie, mieszcząc się w pewnych granicach i konwencjach.
Poniżej znajdziecie trzy filmy - jeden z ogrodu i pokoju widokowego, drugi z nagraniem muzyki, odtwarzanej przez jedną z tych niezwykłych grających maszyn, skonstruowanych przez Alexa Jordana i ostatni, pokazujący cały właściwy dom. Zdjęcia i nagrania są ciemne, ale w środku wszędzie panuje półmrok, oświetlenia nie zapewniają nawet okna, przykryte mozaikami.
Niezwykle, prawda? Ale ile pierwsza część domu w granicach normalności się mieściła, o tyle pozostałe pomieszczenia tej niezwykłej budowli wykraczały daleko poza nią.
Kurcze, myślałam, że jestem oryginalna, a wychodzi na to, że tylko szalona;)
OdpowiedzUsuńTeż mam wyśniony taki domek z tysiącem zakamarków, ukrytymi przejściami i paroma innymi bajerami. I nawet go sobie w wolnych chwilach ze starym projektujemy:) Co prawda nasz dom ma być (przynajmniej w większej części) zdecydowanie jaśniejszy i bez tym tam różnych maszkarów i innych grających, ale pomysł w zasadzie ten sam...
P.S.: Pokój widokowy cudny:)
OdpowiedzUsuńMiał facet szczęście, gdy ma się taki widok to można się pokusić o posiadanie pokoju widokowego.Te japońskie? ogrody to nawet owszem, owszem, podobają mi się.Tyle tylko,że jak dla mnie jest tu wszystkiego za dużo.Wszystko w nadmiarze powoduje przesycenie, nie tylko pokarm, dekoracje też.Lotnico, to jest bardzo amerykańskie: najdłuższy sznurek, największa bela słomy, największa patelnia, najbardziej głupio udekorowany samochód, najdziwniejszy ogród pełen talerzy....W końcu takie dziwactwa nikomu nie szkodzą,a niektórym wręcz się podobają.Miał pierwszy właściciel forsę, to sobie budował to, co mu się podobało, a rzecz się zamieniła w biznes.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Zupełnie zwariowane miejsce. Kleptomania? Miania wielkości? Potrzeba bycia oryginalnym? Hobby? Pewnie wszystko po trochu. Mi najbardziej podobał się Infinity Room.
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam napisac,siedze z zapartym tchem,a to sa zdjecia,wiec wyobrazam sobie Ciebie tam na zywo.To niesamowite,moim zdaniem to geniusz,chociaz wiele ludzi widzac innych wychodzacych poza pewne utarte stereotypy uwazaja ich za szalencow,chorych itd.
OdpowiedzUsuńPewnie sie teraz naraze ,ale moim zdaniem czlowiek ulomny to taki,ktory nie potrafi tworzyc zeczy tak zjawiskowych.Moze zle sie wyrazilam ,nie ulomny,ale napewno w jakis sposob ograniczony.
Powiem jedno - tego nie da się opisać. Tego nastroju, odczuć, wrażeń. Żaden film ani zdjęcie tego nie odda. Ja jednak jestem pewna jednego - to nie było do końca normalne. To miejsce, ten człowiek, a raczej ludzie, bo drugi właściciel kontynuował dzieło Jordana, tworząc coś jeszcze bardziej dziwacznego i nienormalnego. Ktoś powie - to tylko nieszkodliwa mania. Dla mnie jednak jakiś rodzaj psychozy. Tak jak Maga, na początku myślałam, że to wizjoner, geniusz, ale tam było coś takiego, w tym wszystkim, w tej pasji, z jaką zbierał tę gigantyczną kolekcję (nie umieszczam tu zdjęć ze wszystkich zbiorów, tego jest za dużo - wyobraźcie sobie, że na dokładne zwiedzenie całego kompleksu potrzeba jednego, całego dnia!), w tej precyzji i pieczołowitości, z jaką aranżował wystawy, coś niepokojącego, coś szalonego. Nie jestem w stanie tego zwerbalizować. Dość powiedzieć, że to miejsce potem może się śnić w najgorszym koszmarze, szczególnie część z karuzelą i browarem. Fascynujące i przerażające zarazem.
OdpowiedzUsuńMaga, zatytułowałam tego posta "wizjoner czy szaleniec", bo początkowo uważałam tak, jak Ty - że to wizjoner, geniusz. Ale po zakończeniu zwiedzania nie byłam już pewna - jedno czy drugie.
OdpowiedzUsuńMrok, chaos, nadmiar, niepokój...Dla mnie koszmar. Ale dobrze wiedzieć gdzie się... nie wybierać ;)
OdpowiedzUsuńBeatta, dokładnie to czułam:)
OdpowiedzUsuń