Czego najbardziej baliście się w dzieciństwie? Klaunów, tej morderczej odmiany? Masek, za którymi kryją się operatorzy rzeźnickich noży? Laleczki Chucky i wszystkich jej kuzynów? Pająków i węży? Potworów, czających się w szafie albo pod łóżkiem? Ptaków z filmu Hitchocka?
Chyba każdy z nas ma jakieś fobie, swoje własne strachy, w zależności od tego, jakie bajki czytał na dobranoc, albo jakie filmy oglądał, prawda?:) Dla mnie największą zmorą były klauny, po tym jak ze starszym bratem obejrzeliśmy w tajemnicy przed rodzicami "It", nakręcone na podstawie powieści Stephena Kinga. O łał, nie mogłam spać przez kilka kolejnych nocy, śniąc bez przerwy ten sam koszmar z klaunem w roli głównej:)
Te wszystkie fobie, wszystkie nasze strachy, wykorzystał Alex Jordan do stworzenia kolejnej części wystawy. W jednym miejscu zebrał wszystko to, czego się lękamy, nastrojowo, punktowo podświetlił, dobrał odpowiednią muzykę, jaką słyszy się w najkoszmarniejszych horrorach, po czym zgasił światło i wpuścił nas do środka:) I gdyby nastrój był inny, inne oświetlenie i muzyka, eksponaty opisane jak w muzeum a dookoła kręciliby się przewodnicy i strażnicy, zapewne na nikim nie zrobiłoby to takiego wrażenia. Ot, jeszcze jedna kolekcja nieszkodliwego maniaka, jakich pełno na świecie. Jordan jednak wykorzystał nasze najbardziej pierwotne lęki, dodając swoje własne wizje, fantazje i fobie, komponując je z niezwykłą precyzją, pietyzmem i dbałością o najmniejsze detale (ta dbałość o detale też jest niepokojąca... kto robi coś takiego?). Wszystko to daje efekt, który na każdym robi wrażenie. W środku wystawy masz ochotę schować się w kącie i zawołać "Mamusiu!!! zabierz mnie stąd!!!". W toalecie podsłuchałam niechcący rozmowę dwóch Amerykanek w średnim wieku z Nowego Jorku (ach ten akcent nie do pomylenia - pamiętacie sposób mówienia Franny May, słynnej Niani?:) )
- To jakiś koszmar - mówi jedna.
- Uff, dzięki Bogu, że to powiedziałaś - westchnęła z ulgą druga - bo myślałam, że tylko ja czuję się jak w jednym z tych najkoszmarniejszych horrorów. Wyjdźmy stąd, zanim dostanę ataku paniki.
I tak właśnie się czujesz - jak w jednym z tych oglądanych wcześniej horrorów, czyimś koszmarnym śnie, którego wcale nie masz ochoty z tym kimś śnić. To coś nieuchwytnego, czego nie da się nazwać, gdzieś poza obszarem naszej świadomości - wchodzisz do kolejnych sal a uczucie niepokoju coraz bardziej narasta, gdzieś poza świadomością. Nie ma nic, co nas straszy, to nie jest jeden z tych domów strachów, gdzie nagle ktoś łapie nas za rękę albo z szafy wypada szkielet. Tutaj nastrój budowany jest bardziej precyzyjnie, delikatnie. Przechodząc z sali do sali, coraz częściej czujesz ukłucia paniki, choć nie jesteś w stanie określić, dlaczego. Czy to dziwaczne twarze, wychylające się z mroku, czy laleczki o niepokojących twarzyczkach, czy kręcąca się w ciemnościach karuzela, z chwiejącymi się nad nią dziesiątkami kobiecych manekinów? Nie ma jednej konkretnej rzeczy, bo tu wszystko jest równie przerażające.
Dla mnie jedno było pewne - coś musi być nie tak z człowiekiem, który stworzył coś takiego. Zwykle ludzie ukierunkowują swoje zainteresowania w inny sposób, niż urzeczywistnianie swoich koszmarów, prawda?
Druga część wystawy zaczyna się całkiem niewinnie, od kolekcji broni, lalek i niezwykłych maszyn grających - małych i dużych, które można uruchamiać przy pomocy tokenów, otrzymanych wraz z biletami przy wejściu.
Kolejna ekspozycja, zwana "Ulice Przeszłości" naprawdę mnie zachwyciła - jest to precyzyjnie odrestaurowana XIX-wieczna uliczka małego miasta. Każdy domek zawiera inne eksponaty, pięknie zaaranżowane, skomponowane. Jordan musiał być niesamowitym pasjonatem, by z taką dbałością o szczegóły i pietyzmem odtworzyć to wszystko. Podobno odwiedził wszystkie możliwe pchle targi w okolicy, wyprzedaże garażowe i sklepy z antykami, a jeśli nie mógł znaleźć konkretnej rzeczy, potrzebnej mu do zaaranżowania wystawy, zamawiał je u lokalnych rzemieślników. Tak powstała najciekawsze według mnie część ekspozycji.
Oczywiście nie mogło zabraknąć maszyn grających, które, ukryte na tyłach uliczki, w niemal kompletnych ciemnościach, wygrywały między innymi... marsz pogrzebowy.
Dalej znajdowały się kolekcje: bożonarodzeniowa, masek i kukiełek - z powykrzywianymi, upiornymi twarzyczkami. Tutaj zaczęło się robić jakoś dziwnie...
Przechodząc z sali do sali, czujemy się coraz bardziej zaniepokojeni. Coś nieuchwytnego, niepokojącego, wyziera z tych wszystkich wystaw. Uczucie narasta, kiedy docieramy do wysokiego na trzy piętra pomieszczenia, w której zgromadzono zbiory morskie. Na środku ogromny morski stwór o gigantycznych zębach miażdży w uścisku ośmiornicę. Przy ścianach wznoszą się rampy, którymi wspinamy się na górę, oglądając wystawione w gablotach modele statków, radioaparaty, stare gazety, pierwsze akwalungi. Z ciemności wychylają się drewniane posągi syren i marynarzy a nad głową unoszą się podwieszone u sufitu ptaki.
Zapraszamy na rejs największym pływającym hotelem - czyli plakaty z 1912 roku,
reklamujące pierwszy (i jak się później okazało, ostatni) rejs na Titanicu:-)
Dwie kolejne wystawy doprowadziły nas do ataku śmiechu - takiego nagromadzenia kiczu nigdy nie widzieliśmy. Były to maszyny grające - jedna z motywami chińskimi, druga... hm trudno określić styl, jaki autor miał na myśli:) zresztą zobaczcie sami.
To wszystko są części jednej dużej wystawy grającej - niestety, wielkość pomieszczenia nie pozwoliła na złapanie całości w obiektywie, a do tego kiepskie oświetlenie i nagromadzenie ogromnej ilości elementów uniemożliwiło zrobienie sensownego zdjęcia:) Zgromadzono tu i anioły i smoki i dziwaczne postacie, drzewa, kwiaty, instrumenty muzyczne, chińskie lampiony i lichtarze... Jordan musiał być prawdziwym miłośnikiem kiczu:) Jak to wszystko wyglądało, kiedy włączała się muzyka, zobaczycie na filmach, które umieściłam na końcu tego posta.
Druga maszyna wprawiła mnie w jeszcze większe osłupienie i rozbawianie. Pierwsze słowa, które cisną się na usta, to "WTF"?:-) No bo co innego można powiedzieć, kiedy widzi się coś takiego...
To było, poza oczywistym kiczem, w pewien sposób... nienormalne. Kto buduje coś takiego? Kto poświęca swój czas i energię na komponowanie takich dziwactw? Z nieprzyjemnym dreszczem pomyślałam, że to jakiś rodzaj... wypaczenia? i że gdyby go nie skierował na budowanie tych dziwacznych maszyn, kto wie, kim by był?
Jednak kiedy trafiliśmy do ostatniej sali tej części wystawy, wrażenia i przeczucia przerodziły się w pewność - to nie jest normalne, mówcie co chcecie. Tą pewność dała mi ogromna karuzela, ustawiona pod ścianą. Największa na świecie, z dwudziestoma tysiącami lampek i 196 różnymi postaciami, z których żadna nie jest koniem! Co się stało z końmi, które zwykle kręcą się na karuzeli? Ktoś je z niej zdjął i powiesił na ścianach dookoła a w ich miejsce umieścił najdziwniejsze stwory, jakie możecie sobie wyobrazić. Nad kręcącą się w oszalałym pędzie karuzelą unoszą się w ciemnościach manekiny kobiet. Dziesiątki manekinów. Na oficjalnej stronie internetowej przeczytałam, że to anioły. Nie wiem, kto pisał tę stronę, ale chyba nie widział w życiu anioła. Jedyne, co te kobiety miały z nimi wspólnego, to skrzydła. Ale ani obnażonymi piersiami, jak w przypadku jednych, ani zupełną nagością, jak w przypadku innych, dekapitacją czy brakiem rąk z aniołami nie miały nic wspólnego. Każdy z nich był inny, jedne piękne, kobiece i zmysłowe, inne dziwaczne. Nastroju dopełniał powóz, zaprzężony w bezgłowe konie, świnia z wyrazem szaleństwa na pysku (wiem, to brzmi dziwnie, ale ona naprawdę tak wyglądała:) ) czy plastikowy osioł, kiwający łbem w takt muzyki. Nie do opisania. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to że twórca tego koszmaru był na granicy psychozy.
Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego, co zobaczyliśmy, dlatego koniecznie obejrzyjcie filmy. Dla ułatwienia, bo i tak ten post długaśny, umieszczam je wszystkie osobno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz