Też tak macie, że ile razy nie pójdziecie do fryzjera, jesteście niezadowolone? Mnie się tak zdarza przez całe życie. Jako posiadaczka włosów krótkich (a swego czasu baaardzo krótkich), aby utrzymać pożądany kształt fryzury, muszę strzyc włosy raz na sześć tygodni. I za każdym razem jestem niezadowolona.
Siedząc na fotelu w salonie i patrząc, co fryzjerka wyczynia z moimi włosami, ogarnia mnie nagłe przerażenie. Raaaany to aż tyle obcina? Ojoj, tutaj też...? A tu co mi sterczy? A ten kolor to jakiś taki... koloru mysich pipek czy mi się wydaje? I o co chodzi z tym przedziałkiem z drugiej strony???
Siedzę przerażona i modlę się w duchu, żeby już skończyła. Ale to już, zanim dostanę zawału, zatoru albo zgagi. Pomocy!!!
Ciut lepiej jest, jak na koniec pięknie włosy ułoży, spryska tonem lakieru i przeciągnie żelem - wtedy jeszcze jakoś się trzymam. Ale kiedy dojadę do domu, obejrzę się w pełnym świetle we wszystkich lustrach, zawsze dochodzę do wniosku, że wyglądam szkaradnie. A kiedy następnego dnia rano dochodzi do mycia i samodzielnego układania włosów, to już absolutna, zupełna tragedia. Wszystko jest nie tak - tu za długo, tam za krótko, nie tak leżą, źle się układają... porażka totalna, płacz i zgrzytanie zębów. Chodzę wściekła i warczę na domowników a nie daj Boże któryś coś mruknie na temat fryzury... Nieważne, czy pochwali, czy skrytykuje, lepiej, żeby się nie odzywał, bo co powie - i tak będzie źle. Wiecie jak to jest - jak pochwali, to znaczy że a) nie przyjrzał się dobrze (nie przyjrzał, znaczy że nie kocha, no nie? buuuu już mnie nie kocha, nawet na mnie nie patrzy buuu) b) chce mnie tylko pocieszyć ergo nie mówi prawdy ergo w jakiej jeszcze kwestii rozmija się z prawdą???!!! Jak skrytykuje, wcale nie jest lepiej, bo ja sama wiem, że wyglądam szkaradnie, dlaczego więc mnie dobija (chyba mnie już nie kocha buuuu).
Więc domownicy mnie oraz temat nowej fryzury omijają szerokim łukiem, nieśmiało tylko usiłując spacyfikować warczącego potwora lodami i białym winem. Działa, nie działa, zawsze można spróbować, bo ile można jeść obiad z mrożonek (cóż, kucharka spędza całe dnie przed lustrem, oglądając fatalną fryzurę i robiąc przy okazji w myślach całą listę pozostałych mankamentów urody) i zapewne plują sobie w brodę, że nie usunęli wszystkich luster z domu, zanim nie poszłam do fryzjera.
Potem przez kolejny tydzień nie mogę patrzeć na siebie w lustrze, w następnym zerkam tylko jak muszę, potem w trzecim się przyzwyczajam, w czwartym nawet się sobie podobam. W piątym uważam już, że wyglądam świetnie i to było najlepsze strzyżenie mojego życia a w szóstym... no cóż, w szóstym znowu muszę wybrać się do fryzjera i cała zabawa zaczyna się od nowa.
I dlatego mam pytanie do wszystkich fryzjerek świata - dlaczego nigdy nie strzyżecie identycznie, jak ostatnim razem i od nowa muszę przechodzić przez tę mękę???
P.S. Zdjęcia znalezione w sieci, kompozycja własna:-)
Chodze do tej samej babki od prawie 6 lat i nigdy chyba nie zdarzyl mi sie taki stan, jak opisujesz dzien po strzyzeniu, a zesmy przez te 6 lat wyczynialy cuda i dziwy na mojej glowie. Dosc rzec, ze jako szatynka o ciemnych wlosach bylam ruda, kasztanowa, blond, z grzywka, bez, na krotko i dlugo. Moze trzeba Ci sie wybrac do innej fryzjerki?
OdpowiedzUsuńAnia ja się poważnie obawiam, że problem nie leży we fryzjerkach:-)))
OdpowiedzUsuńJa z reguły "używam" jednej i tej samej fryzjerki przez dłuższy czas.Kolor zawsze robię sama w domu, bo odkryłam,że farby do domowego użytku są łagodniejsze.Co do strzyżenia- najczęściej przód i boki sama sobie podstrzygam (bo po 4 tygodniach już musiałabym dawać fryzjerce zatrudnienie), a do niej chodzę tak jak Ty, co 6 tygodni. Stały tekst to jest: proszę ścieniować sporo tył, a reszta ma zachować tę samą linię. I jeszcze jedna ważna sprawa- zawsze jej przypominam,że ja nie używam: lotionów, pianek, żeli , lakierów a po myciu głowy włosy układam ręką. I wtedy ona wie,ze wszystko zależy tylko i wyłącznie od jej strzyżenia. Przekonałam się, że ten tekst budzi czujność fryzjerki- ona wie,że niczego mi szczotką i modelowaniem nie poprawi w wyglądzie fryzury.Ostatnio mam przemiłą, wielce pojętną młodziutką Ukrainkę, wszystko świetnie pojmuje, mało tego, ma świetną pamięć.Szok przeżyłam wiele lat temu, gdy z farbowanych na czarno włosów fryzjerka miała mi zrobić blond. Z włosów długości do ramion, zostały (bez strzyżenia) włosy długości równej obwodowi wałka,na który były nawinięte a do tego miały kolor...jajecznicy.Ten szok nie tylko ja przeżyłam- wszyscy w biurze też.Nagle wszyscy mieli interes do biblioteki, nawet kreślarki. Po tygodniu udało się zmienić kolor.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
Hmmm, ja się dzisiaj wybieram do mojej pani fryzjerki. Oczywiście wychodzę z założenia,że na takiej długości nic się nie da schrzanić,a włosy nie ręka i odrosną,ale kto wie...kto wie...
OdpowiedzUsuńHumor mam jakiś nie taki to i fryz może być....ale tfu, tfu,nie zapeszajmy ;-)))
Pozdrawiam cieplutko !!!
Fryzjerzy lubia miec swoja "wizje":)) Wiem, bo przez nascie lat pracowalam z fryzjerami:)) Ale mozna ich okielzac, da sie, tylko trzeba konkretnie wyjasnic co sie chce. Slowem kluczowym jest "konkretnie" czyli nie zadne "chcialabym, moze, co myslisz o" tylko jak karabin maszynowy "tak, tak, tak i tak" tonem nie znoszacym sprzeciwu. Na kazde fryzjerowe ewentualne "aaa tu.." odpowiadac "absolutnie NIE, wiem co mowie".
OdpowiedzUsuńTak ujezdzony fryzjer sluzy mi juz 7 lat, a on Turek jest wiesz, dzika nieujarzmiona dusza:)))
Napisalam co napisalam ale mam dziwne przeczucie, ze wiecej w tej notce literackiej fantazji niz prawdy;)
A ja swoje fryzjerki i fryzjerów rozpieszczam. Od kilkunastu lat rzucam ten sam tekst: "Bardzo krótko, ale nie na jeża, z tyłu mocno podgolić, baki na pół centymetra". A na pytanie "Jak czeszemy?" do czterdziestki odpowiadałem "Do góry", a teraz "Do dołu" albo "Na boki" (wiadomo, zakola się nieco pogłębiły). A potem to już tylko radia w zakładzie fryzjerskim słucham i nic kompletnie mnie nie obchodzi. :-)
OdpowiedzUsuńNiby z długimi włosami ławtiej, bo rosną i tylko trzeba podcinać (żadnego cieniowania aaaaa!!!!). Ale prawda jest taka, że raz na około 4 tygodnie dopada mnie chęć zmian i cięcia. Najlepiej radykalnego. TO trzeba przeczekać. Kolejna sprawa to kolor. Nigdy nie próbowałam wściekłych rudości a mam wielką ochotę. I też systematycznie staram się ją zwalczyć. Blond, czarny, kasztany, i inne byly już. Ale na długich włosach zmiana koloru to operacja specjalna więc od dłuższego już czasu mam swój numerek farby i nie zmieniam. Nudno się robi... :] I tak w kółko ;]
OdpowiedzUsuńKochana! Zmień fryzjera-stylistę :) Mam sprawdzonego w Katowicach ;D w razie czego pisz :)
OdpowiedzUsuńJedyny raz w moim zyciu udalo mi sie trafic do takiego fryzjera,ktory obcial moje wlosy tak swietnie ze wstajac rano nie musialam praktycznie nic robic.
OdpowiedzUsuńJak przyjechalam tutaj,doszlam do wniosku ze najlepiej bedzie wlosy zapuscic ,zawsze mozna cos z dlugich ukrecic.
Stardust ma racje,stanowczosc,wtedy fryzjer boi sie podejmowac ryzykowne kroki i pyta jak ma trzymac grzebien:)))
U mnie niestety problem nie leże we fryzjerce, bo znowu udało mi się trafić na rozsądną, tzn. żadnych ogromnych rewolucji mi na głowie nie zrobi i taką, która najpierw dokładnie pyta, jakiego rezultatu oczekuję, a dopiero potem tnie. Problem leży w tym, że ja za każdym razem nie mogę przyzwyczaić się do nowej siebie. A jak się już przyzwyczaję, to od nowa muszę ciąć. I tak od nowa, co 6 tygodni:-))) Zmiana życia, pracy czy miejsca zamieszkania (nawet kontynentu) jest dla mnie mniejszym szokiem, niż wcale nie taka duża zmiana fryzury:-))))))
OdpowiedzUsuńAnabell, ja kiedyś miałam baranka w kolorze jajecznicy, jak pani fryzjerka z włosów prawie do ramion zrobiła bez strzyżenia trwałą długości długopisu:-) ups - za długo trzymałam - to było jej tłumaczenie. A miały być tylko lekko pofalowane i uniesione do góry:-))) więcej tak drastycznych i o nieodwracalnych skutkach eksperymentów nie robię.
OdpowiedzUsuńKontrolerka, może i nie ręka, ale fryzura zdobi kobietę, nieprawdaż?:-))) trzymam kciuki, żeby humor się poprawił, bo jak się ma kiepski to najlepsze strzyżenie nie przypada do gustu:-)))
Stardust, hohoho ujarzmić Turka, podziwiam:-)))) Masz charakter, kobieto! Niestety, literackiej fantazji w tym za grosz:-) trzy tygodnie mi zajmuje przekonanie samej siebie, że właściwie jest całkiem ok a nawet lepiej a jak się już przyzwyczajam, to od nowa:-)) no życie kobiety ciężkie jest i już:-)))
Romeus, bo u mężczyzn patrzy się na coś innego, jak ładna fryzura, a dla kobiet to sprawa rangi światowej:-))))
Porcelanowy Blog, ja też kiedyś często miałam ochotę na coś radykalnego, dlatego miałam włosy różnych długości i we wszystkich kolorach, łącznie z marchewkowymi, które wyszły mi przez przypadek, a które polubiłam miłością namiętną. Potrzebę zmian rozumiem, choć teraz jakoś trudno mi się przyzwyczaić do zmian, nawet niewielkich. Starość??:-))))))
MałaMi, jak tylko będę miała w planach wizytę w Katowicach:-))) ja mogę z kolei polecić genialną fryzjerkę w Belgii. Jest absolutnie najlepsza:-)
Maga - ja miałam kiedyś taką Belgijkę, która strzygła tak, że nawet ja nie musiałam nic robić rano z włosami. Była absolutnie genialna. Niestety, postanowiła wracać do siebie:( Płakałam za nią długo:-))))))
Osobiscie niecierpie chodzic do fryzjera, i robie to tylko kiedy naprawde juz musze. Mam wlosy do ramion, i je tylko podcinam. Mysle, ze dla mnie to najbardziej odpowiednia fryzura i dlugosc - sa na tyle dlugie, ze mozna je spiac/zwiazac na krotko, a sa na tyle dlugie, ze nie nie musze codziennie z nimi walczyc, ukladac, - i za chwile leciec do fryzjera.
OdpowiedzUsuńJedyne czego bardzo zaluje, to mam wlosy proste jak druty - a chcialabym miec ladnie krecone:)
Ach, Ania, ja zawsze marzyłam o burzy loków:-)))))
OdpowiedzUsuńa fajnie by było, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami...? chyba jednak nuuuuda.... :) ja mam to szczęście, że po latach poszukiwań (i a jakże niezadowolenia, bo każda wizyta u fryzjera kończyła się myciem głowy w domu i układaniem - po swojemu) poznałam Marysię, do której jadę 100km, siadam, mówię Rób mi co chcesz - i robi... i dobrze mi robi, hehe! ;)
OdpowiedzUsuńNieee, ze dwa razy byłam zadowolona ;)
OdpowiedzUsuńBeatta :-)))))
OdpowiedzUsuńi-Taka moja ulubiona fryzjerka niestety mieszka w Belgii, więc wydaje mi się lekką ekstrawagancją latać do niej ze Stanów:-)))))
nooo, lekką, owszem.... ;) ale latanie jest taaaakie fajne! :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam latać, nie kuś, i-Taka:-)))))
OdpowiedzUsuń