wtorek, 29 czerwca 2010

Ameryka nie chodzi

Ameryka nie chodzi, Ameryka jeździ. Ameryka jeździ do supermarketu, oddalonego 5 minut od domu. Do lokalnego community centre pobiegać i pograć w piłkę, do parku poszaleć na rowerze i rolkach. Ameryka jeździ również żeby… pospacerować.

Kiedy codziennie rano odbywam mój  ponad kilometrowy spacer z siłowni do domu, na wąskim chodniku nie spotykam nikogo (dobrze, że w ogóle jest jakiś chodnik, bo często są tylko i wyłącznie podjazdy do kolejnych domów, kawałek trawnika pomiędzy i to wszystko). Nie ma maniaków joggingu, matek, pchających dziecinne wózki, nie spotka się starszych pań na spacerach, wymieniających najnowsze ploteczki. To nie Polska, gdzie na trotuarze co chwila zderzasz się z młodymi mamami i ich rozbrykanymi pociechami, psem wyprowadzającym swojego pana i grupą starszych pań z kijkami do nordic walking. Tutaj jest pusto. Tylko na składanym stołeczku przed jednym z domów siedzi dyżurna staruszka, która na mój widok podnosi się pospiesznie i codziennie zadaje to samo pytanie – czy mieszkasz w tej okolicy? To pewnie jedna z ochotniczek straży sąsiedzkiej, która pilnuje, aby nikt niepowołany nie kręcił się po jej spokojnym osiedlu (przy ulicy wjazdowej ogromna biała tablica krzyczy czerwonym napisem – „Uważaj! Bacznie obserwujemy nasze osiedle! Każda podejrzanie zachowująca osoba jest natychmiast zgłaszana policji!”). Za każdym razem widzę zdziwienie na jej twarzy – a co ty tutaj robisz, pieszo??
Nic nie robię, idę!

A ponieważ na spacer też się tu jeździ, a jakże, samochodem, my również kilka dni temu pojechaliśmy. Na spacer. Parków na szczęście mają tutaj mnóstwo, jest więc gdzie chodzić, pardon, jeździć na spacery:-) Na każdym rogu, za każdym zakrętem, zielone połacie trawników, drzewa, ścieżki dla rowerzystów i rolkarzy, kluby golfowe, jeździeckie, rezerwaty zwierząt, miejsca piknikowe, sadzawki, bajorka i jeziorka. Raj. Mamy tutaj swój ulubiony park – ulubiony ze względu na rozległy teren, jeziorka właśnie, gęsty las i łosie, których rezerwat znajduje się tuż przy wejściu.
 Kawałek parku...

4 komentarze:

  1. Konie, nie wspomniałaś o koniach!:) Też u nas chodzą. Ostatnio drepczę sobie na zakupy do trzeciego, licząc od domu, hipermarketu (w ramach kondycjotwórczych, a raczej, bądźmy szczerzy, z lenistwa- po prostu biegać mi sie nie chce:)), truchciarze truchtają, cykliści cyklistują, samochody na szosie obok śmigają tak, że się włos jeży na głowie, tramwaje też się telepią, a przede mną ze stoickim spokojem (i ludkami na grzbiecie) maszerują chodnikiem koniki. Aż mi się zachciało sobie... pojeżdzić:)

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie konie, to łosie - pci męskiej oraz lepszej:) i ta lepsza płeć trochę jak koń wygląda:-) ale faktycznie, konie są, w wielu parkach są stadniny, ale ja mam takie uczulenie na końską sierść, że kicham nawet, jak zobaczę konia na obrazku:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, chyba się źle wyraziłam. Te koniki to ja w Polsce po drodze do jednej z galerii handlowej spotkałam:) Innym znów razem, będąc przejazdem w ciut mniejszym mieście, utknęłam w korku, bo miejscowy gospodarz akurat krowy z pastwiska do obory spędzał. No, a że pędził je w poprzek ronda, to się i korek zdążył zrobić:)

    OdpowiedzUsuń
  4. To co, te krowy nie znały zasad ruchu drogowego?:-) Mandat każdej wlepić!

    OdpowiedzUsuń