poniedziałek, 14 listopada 2011

Omsknęło mi się

Omsknęło mi się, a raczej ostatnie dwa tygodnie jakoś tak mi się omsknęły, że nawet nie zauważyłam, kiedy minęły.

Nie to, że nagle się coś w kurniku zmieniło i moje życie nabrało rozpędu, bo do tego potrzebuję, jak wiadomo, stosownych papierków, a tych urząd - po półtorej roku czekania, dosyłania, monitowania, ciągle jeszcze nie wypluł. Ale co tam, mamy czas, prawda? Nasz prawnik już nawet przestał od nas odbierać telefony. Nie żeby był wcześniej jakiś wyrywny do kontaktu, ale teraz ten kontakt urwał się zupełnie; ale nic to, zemściłam się - posłałam do niego taką jedną Azjatkę, którą spotkałam w tej instytucji, w której wolontaryzuję. Baba jest upierdliwa jak nie wiem a do tego bardzo kiepsko mówi po angielsku - miłej zabawy na pierwszym spotkaniu (bo do drugiego pewnie nie dojdzie), złamasie!

No więc nie, kura ciągle w stanie zawieszenia, tylko że te dwa tygodnie były tak jednostajnie szaro-deszczowe, że je po prostu przespałam. Mój organizm najwyraźniej przygotowuje się do snu zimowego, co nie jest nawet takie złe, bo nie wiem jak u was, ale u nas zapowiadają zimę stulecia z gigantycznymi opadami śniegu (w NY już padało, uwierzycie?).
Podziękujmy pro-ekologicznemu koncernowi BP za ten miły prezent.

Mam strasznie spóźniony refleks. I strasznie tego żałuję, bo najlepsze odzywki przychodzą mi do głowy dużo po czasie. Szkoda, wielka szkoda.
Wczoraj musiałam iść do pobliskiego supermarketu, odebrać w aptece leki (mówiłam już, że uwielbiam tutejszy system opieki zdrowotnej, a nie nawidzę systemu ubezpieczeń? opowiem następnym razem). Niestety, wybrałam sobie nieszczęśliwą godzinę - było już po lunchu i wszyscy wypełzli z domów na cotygodniowe zakupy. Sklep był pełen, w aptece kłębił się dziki tłum. Moje leki były już gotowe, więc cała sprawa powinna zająć nie więcej, jak pięć minut, ale niestety komputer odmówił współpracy i nie chciał przyjąć kodu kreskowego jednego z nich. Panie w aptece były dwie - jedna zajmowała się szczepieniami na grypę, serwowanymi bandzie staruszek, ubranych w różowo - błękitne dresiki w tym niezapomnianym odcieniu dziecięcych śpioszek (deja vu? hmmm), a druga zajmowała się: a) obsługą okienka przyjmującego recepty b) rozdzielaniem piguł (tutaj nie ma gotowych opakowań leków na receptę, kupowania całych paczek, chociaż lekarz nam przepisał tylko pół listka - piguły są rozdzielane w aptece do pojemniczków w ilościach zapisanych przez konowała i koniec) c) wydawaniem i inkasowaniem należności.
Panna piętnasty raz próbowała nabić lek na kasę a ta swoje - nie ma w systemie i nie ma w systemie. Panienka coraz bardziej zdenerwowana, rzucała nerwowe spojrzenia na rosnącą kolejkę, w końcu poprosiła, żebym poczekała chwilę. Ok, czekać mogę, mnie się nie spieszy. Jednak po pół godzinie stania w tłumie ludzi, z których każdy wydzielał inny zapach (i niestety, w większości były to zapachy niemiłe), w upale, z potem spływającym po plecach stwierdziłam, że jeszcze chwila, a zemdleję. Albo narzygam komuś na buty. Musiałam usiąść, po prostu musiałam. Krzesełka były trzy, dwa zajęte przez staruszkim wymalowane jak do cyrku. Środkowe było wolne, ale tylko teoretycznie, bo w praktyce leżały na nich: sterta kolorowych czasopism, którymi sobie umilały oczekiwanie wymalowane smoczyce oraz ich torebusie. Grzecznie poprosiłam, żeby przeniosły fanty, bo ja MUSZĘ usiąść. Jedna ze smoczyc, prezentując święte oburzenie zapytała, czy naprawdę muszę siadać WŁAŚNIE TUTAJ. Ale naprawdę? Nie mogę przysiąść na cokoliku pod ścianą? A na takim małym zydelku dla dzieci, na którym mieści się tylko pupa dwulatka?

Ich oburzenie było tak wielkie, jakbym kopnęła ich ulubionego kotka; oczywiście dały mu wyraz. Głośno. Wydymając usteczka, umalowane szminką w kolorze jadowitej czerwieni pt "Przeleć mnie". Uwierzycie, że tutaj lakiery do paznokci i szminki mają swoje nazwy? I to nie banalne, jak "Czerwony" czy "Lila róż", ale na przykład "I'm Not Really a Waitress", "Vodka & Caviar" albo "Size matters". Ostatnio pyta mnie taka jedna, co to za lakier mam na pazurach. Oczywiście nie miałam pojęcia a ona na to, szczerze zdumiona: "I nawet nie spojrzałaś na nazwę?? Przecież na tej podstawie dobierasz kolor do nastroju i okoliczności". Powiedziała o moim dziwactwie wszystkim koleżankom, które potem przychodziły pytać, jak jakiegoś przygłupa: "Ale ty naprawdę nie znasz nazw swoich lakierów? To skąd wiesz, które jest odpowiedni??" Padłam.
Ale może to dlatego, że to wszystko były żydowskie księżniczki (żeby nie było, nie mam nic przeciwko Żydom, absolutnie, jestem ostatnią osobą, którą można posądzać o uprzedzenia religijne, ale żydowska księżniczka to zupełnie inny gatunek człowieka). 
Ale ja nie o tym chciałam. 

Musiałam.
Usiadłam, ochłonęłam, minęło kolejne 20 minut i w końcu leki były gotowe do odbioru.

Dopiero w domu przyszło mi do głowy, że powinnam była wykazać się większym obyciem i zagaić jakąś rozmowę z tymi miłymi paniami w cyrkowym makijażu, na przykład: "Czy lubią panie Holendrów? Bo ja bardzo. Proszę sobie wyobrazić, że jako pierwszy kraj na świecie zalegalizowali eutanazję. Uważam, że to najfajniejszy prezent, jaki można sprawić rodzinie na święta".

3 komentarze:

  1. Rozbawiłaś mnie.No cóż, świat pomału schodzi na psy, choć psy to ubóstwiam, zwłaszcza gdy mam własnego.Teraz nie mam.Zawsze się zastanawiam, skąd panie w wieku zbliżonym bardziej do setki niż innej cyfry mają tyle sił, by jeszcze robić makijaż, choć wyglądają w nim z reguły przerażająco.Ostatnio w autobusie drobna staruszeczka tak mnie walnęła w żebra, że aż mnie zatkało, a ona nawet tego nie poczuła. Ja to bym sobie pewnie palec złamała lub rękę w nadgarstku, od takiego ciosu. No popatrz, jakie my jesteśmy mało bystre, nam wystarczy nazwa koloru i numer danego kosmetyku. Pierwszy raz słyszę, że kolor szminki ma zależeć od mego nastroju, a nie koloru cery. Dziwne.A tak Ci się chce spać, bo pewnie w poprzednim wcieleniu byłaś, jak ja, zwierzątkiem zapadającym w sen zimowy.
    Miłego;

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell, żeby nie było - ja nie mam również uprzedzeń do starszych pań (sama niedługo w końcu będę, no nie?). Kilka z nich jest moimi bardzo ale to bardzo dobrymi znajomymi.
    Ale. Z całym szacunkiem do wieku - wiek nie usprawiedliwa nieuprzejmości, braku kultury czy zwyczajnego chamstwa. Nic tego nie usprawiedliwia. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy mamy jednakowy obowiązek zachowywania się przyzwoicie. I traktowania przyzwoicie innych.

    Obejrzałam swoje lakiery o szminki, przywiezione z Polski, bo myślałam, że coś mi umknęło - żadne nie ma nazwy, tylko numerki. Obejrzałam tutejsze. Na każdym jakaś fiu-bździu nazwa. Chyba jestem niedzisiejsza. Mnie wystarcza do szczęścia zobaczyć kolor.

    Ja też nie mam psa teraz ale sama nie wiem, czy chciałabym. Po ostatnim mam złamane serce.
    Pozdrawiam:-))

    OdpowiedzUsuń
  3. Generalnie olewam zarowno nazwy jak i numery kolorow, nie pamietam nawet nazw perfum, a uzywam rozne. Jednak jak juz chce zapamietac, to zdecydowanie latwiej przychodzi mi nazwa niz numer. Pamietam juz tak duzo dat, numerow, pinow, kodow, ze naprawde w tym wszystkim przyjmuje z ulga fakt, ze moj ulubiony lakier do paznokci nazywa sie Mademoiselle:))) Mowie o paznokciach u rak, bo na stopach to maluje czym popadnie w zaleznosci od humoru i zupelnie mnie nie interesuje jak sie to nazywa.
    Staruszki maluja sie z reguly wyzywajaco, bo maja slaby wzrok, a ze makijaz robi sie bez okularow, to wlasnie wychodza takie kfiotki:))) A babcie juz nie sprawdzaja jak to wyglada w okularach i przy swietle dziennym:)))

    OdpowiedzUsuń