sobota, 18 czerwca 2011

Opowieść o niezwykłym człowieku

"When the legends die, the dreams end; there is no more greatness." Tecumseh of the Shawnees

Wiem, wiem, taki opowieści zwykle nudzą:-) ale ta jest wyjątkowa, jak wyjątkowy był jej bohater. Nazywał się Korczak Ziółkowski, urodził się 6 września w 1908 roku w Bostonie w rodzinie polskich imigrantów, jednak – osierocony wcześnie przez rodziców i wychowywany przez kolejne rodziny zastępcze – przez długie lata nie zdawał sobie sprawy ze swojego polskiego pochodzenia. Dopiero jako dorosły człowiek dowiedział się o polskich korzeniach i - jak wspomina jego żona - był z nich bardzo dumny. Wtedy zmienił swoje imię na Korczak (imię pochodzi od herbu rodziny Ziółkowskich) a swoim dzieciom nadał swojsko brzmiące imiona - Jadwiga, Kazimierz, Monika, Marek, Jan, Anna.

W wieku 16 lat uciekł z kolejnej rodziny zastępczej (wspomniał je później bardzo niemiło – był poniżany, bity, zmuszany do ciężkiej pracy) i rozpoczął życie na własny rachunek. Imał się różnych zajęć - był roznosicielem gazet, krawcem, sprzedawcą by w końcu zaczepić się w bostońskiej stoczni jako pomocnik cieśli. Tam po raz pierwszy okazało się, że ma ogromny talent rzeźbiarski. Choć bez żadnego plastycznego wykształcenia, zaczął wykonywać piękne rzeźbione meble, zyskując coraz większe uznanie. Pracą genialnego samouka zainteresowało się dwóch mężczyzn - sędzia Frederick Cabot i znany rzeźbiarz Johaness Kirchmayer. Obaj pomagali mu finansowo a do tego Kirchmayer pozwolił mu asystować w trakcie prac w nowojorskiej katedrze Św. Patryka. Obaj wierzyli w jego talent, wspierali go i pomagali przez długie lata.
Kiedy w 1932 roku umiera jeden z jego protektorów, sędzia Cabot, dwudziestoczteroletni Korczak przeżywa prawdziwy wstrząs, który jednak staje się dla niego inspiracją. Wykonuje popiersie swojego opiekuna w marmurowym bloku, co – jak sam wspomina po latach – jest jego pierwszą poważną pracą rzeźbiarską. Wkrótce potem zaczyna wykonywać kolejne portrety a w 1939 roku w Nowym Jorku na wystawie światowej wystawia popiersie Ignacego Paderewskiego, za które otrzymuje główną nagrodę. “Dzieło jest wstrząsające i imponujące” - napisał o popiersiu Paderewskiego popularny wówczas krytyk, Marian Murray.

Młodego, zdolnego artystę zauważa sam Gutzon Borglum, znany rzeźbiarz, pracujący w tym czasie w Mt Rushmore przy ogromnym projekcie – rzeźbieniu podobizn czterech amerykańskich prezydentów. Proponuje Korczakowi, aby dołączył do jego zespołu. Korczak po raz pierwszy przyjeżdża do Black Hills, gdzie przyjdzie mu spędzić resztę życia… W czasie prac w Mt Rushmore otrzymuje list od człowieka, którego nigdy wcześniej nie spotkał - Henry'ego Stojącego Niedźwiedzia, z niecodzienną prośbą. Indianie proszą, go, aby pomógł im upamiętnić ich wielkiego wodza, Szalonego Konia. Wybrali właśnie jego na twórcę swojego posągu nie tylko ze względu na jego sławę ale także ze względu na datę urodzin. Korczak urodził się  dokładnie w 31 rocznicę śmierci ich wielkiego przywódcy i Lakota uznali t za symbol.
"Ja i inni wodzowie chcielibyśmy, aby biali ludzie wiedzieli, że czerwony człowiek też miał swoich wielkich bohaterów" - napisał w liście do Korczaka wódz Henry Stojący Niedźwiedź. Posąg miał powstać w świętnym dla Indian miejscu - Black Hills właśnie, na zboczu góry Thunderhead.

Korczak się zgadza. Jednak zanim przystąpi do realizacji projektu, zaciąga się do armii amerykańskiej i rusza na wojnę. Przeżył lądowanie na plaży Omaha w Normandii, został dwukrotnie ranny. Do projektu wrócił dopiero po 5 latach - w 1947 roku. 3 czerwca 1948 roku na górze Thunderhead Mountain nastąpił pierwszy wybuch dynamitu, który usunął dziesięć ton kamieni. Po jakimś czasie Ziółkowski wykupuje od rządu górę i 133 hektary okolicznych gruntów, osiedlając się tam na stałe.

“Każdy człowiek ma w życiu własną górę do przekucia. Ja kuję w swojej”
- mawiał.

Na początku pracował tylko przy użyciu archaicznego młota pneumatycznego, napędzanego równie przedpotopowym kompresorem, który wiecznie się psuł. Korczak wspomina po latach, że z ciężkim sprzętem na ramionach wspominał się po siedmiuset stopniach na wierzchołek góry, gdzie rozpoczynał prace, słysząc po drodze, jak kompresor powoli zamiera. Zostawiał więc sprzęt, wracał na dół, żeby go uruchomić. Któregoś razu musiał tę drogę odbyć dziewięć razy – w górę i w dół. Był niezwykle uparty i wytrwały. Jak sam mówił, czuł, jakby pierwsza, ciężka część życia, która go mocno zahartowała, miała go przygotować na lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń, jakie czekały go przy budowie pomnika.

Wkrótce potem do rzeźbiarza dołączyła Ruth Ross, którą poznał na budowie w Mt. Rushmore a która - wraz z kilkoma ochotnikami - przybyła zbierać datki na budowę. Niedługo potem Korczak i Ruth pobrali się. Mieli dziesięcioro dzieci - jak mówił sam Korczak: "Wszyscy mnie pytają, dlaczego mamy tyle dzieci? a ja im zawsze odpowiadam - przecież ktoś musi nam pomagać w budowie". I rzeczywiście, siedmioro z nich (właściwie już sześcioro, bo najstarsza córka Anna zmarła trzy tygodnie temu) kontynuuje dzieło ojca, czynnie angażując się w prace.

Prace przy budowie pomnika posuwają się wolno, nie tylko ze względu na jego wielkość i usytuowanie, ale przede wszystkim ze względu na fundusze. Korczak nigdy nie wziął ani centa od rządu Stanów Zjednoczonych, choć ten dwukrotnie proponował mu dofinansowanie w wysokości dziesięciu milionów dolarów. Obawiał się, że jeśli rząd położy łapę na budowie posągu, mającego upamiętnić indiańskiego wodza, po jakimś czasie zarzuci prace. Ludobójstwo rdzennej ludności amerykańskiej do dnia dzisiejszego jest wstydliwym tematem, który pomija się milczeniem i nikomu nie zależy na tym, aby przypominać tę czarną kartę w historii tego potężnego mocarstwa. Budowa zawsze była niezależnym projektem – Korczak rozpoczął ją mając 174 dolary w kieszeni, z czasem zaczął zbierać datki od ludzi, wspomagali go Indianie - w rezerwatach organizowano zbiórki pieniędzy i narzędzi, które przekazywano później Korczakowi. Indiańscy robotnicy pracowali razem z nim na górze Thunderhead przez okrągły rok.
Entuzjazm Polaka wkrótce przyciągnął innych ochotników pragnących pomóc mu w budowie pomnika. U stóp góry wyrosło z czasem małe miasteczko. Urządzono tam centrum kultury indiańskiej, powstały sklepy z pamiątkami, sale konferencyjne, restauracja itp. W planach jest Uniwersytet Indiański i centrum medyczne dla rdzennych mieszkańców Ameryki.

 “Świat zadaje ci pytanie: czy wykonałeś w życiu swoje dzieło? Odpowiadasz, że nie. Wykonałbyś, gdyby ludzie byli życzliwsi, gdybyś miał pieniądze, gdybyś nie umarł - i tak bez końca. A przecież twoja odpowiedź musi brzmieć: Tak” - mawiał Korczak. On swoje dzieło wykonywał do końca. Zmarł na zawał serca w czasie pracy, w 1982 roku. Został pochowany u stóp pomnika - dzieła swojego życia.

"Kiedy umierają legendy, kończą się marzenia, a wtedy nie ma więcej wielkości"
– te słowa Tecumseha, jednego z największych przywódców Szaunisów, często cytował Korczak Ziółkowski. On sam żył wizją i wielkim marzeniem i sam stał się legendą - legenda Korczaka Ziółkowskiego, człowieka, który zgodził się poświęcić swoje życie upamiętnieniu indiańskiego bohatera, ciągle pozostaje w pamięci - jego rodziny, Indian z plemienia Lakota oraz milionów odwiedzających stworzone przez niego Centrum i ciągle nieukończony pomnik Szalonego Konia.
Dla mnie Korczak Ziółkowski jest symbolem wiernego realizowania swojego marzenia - nawet za cenę poświęcenia własnego życia. Symbolem ogromnej wytrwałości i samozaparcia, konsekwencji w realizowaniu raz podjętego postanowienia i wielkiej pasji. Dla mnie jest legendą.

Rzeźbiąc twarz indiańskiego wodza Korczak musiał zdać się na własną wyobraźnię. Szalony Koń, jeden ze zwycięzców spod Little Bighorn unikał kontaktów z białymi i nie wiadomo jak naprawdę wyglądał. Jedyne domniemane zdjęcie jego twarzy pochodzące z 1877 roku w rzeczywistości przedstawia innego wojownika Lakotów.

Kiedy zostanie ukończony, będzie największym pomnikiem świata o wysokości 172 i długości niemal 200 metrów. O jego ogromie niech świadczy fakt, że wszystkie głowy prezydentów z góry Rushmore są wielkości połowy głowy Szalonego Konia. Wykonanie samej twarzy zajęło 10 lat.

Posąg w skali 1/34.


Szalony Koń wynurzający się ze skały - tak posąg i okolica będą wyglądać po ukończeniu budowy.


A tutaj film o Korczaku, z nim samym jako narratorem. Posłuchajcie, jak opowiada o wspinaniu się na górę i starym kompresorze "Małym Budda", który robił "kaput kaput kaput":-)


P.S.Żeby nie było tak pięknie, to podobno w rodzinie Ziółkowskich dochodziło do niesnasek na punkcie budowy i poświeceniu jej życia. Jeden zięciów kiedyś podobno przeleciał się z młotkiem po galerii prac teścia i poniszczył jego posągi. A sam Korczak podobno zapowiedział rodzinie, że jeśli nie dokończy jego dzieła po jego śmierci, to wróci do nich jako duch i powyrywa im serca:-))) ale rodzina lojalnie milczy i kontynuuje dzieło ojca.

8 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę,że trzeba mieć niesamowity talent,żeby rzeżbić cokolwiek w takim rozmiarze. To wcale nie jest nudne co napisałaś, mnie to ciekawi, myślę,że innych raczej też.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za przedstawienie fajnego kawałka historii. Chciałam zwrócić uwagę, że cyferki się poprzestawiały w dacie urodzenia w pierwszym paragrafie. A już myślałam, że to taki produktywny młodzian ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Anabell, mnie zafascynowała historia tego człowieka, jego pasji, uporu, wytrwałości. Konsekwencji i poświecęnia wspaniałej sprawie. I ciągle mam nadzieję na zobaczenie ukończonego posągu. Rdzennej ludności tego kraju taki pomnik należy się jak nikomu. Pozdrawiam:-)

    Aneta, witaj:-)) cyferki już poprawiłam, dzięki za zauważenie:-) Pozdrawiam serdecznie:-))

    OdpowiedzUsuń
  5. Uff, a juz myslalam, ze pominiesz to miejsce.
    Wielkie dzieki za relacje na zywo, kocham to miejsce i za kazdym razem jak jestem w poblizu to wlasnie tam zagladam.
    Robi oszalamiajace wrazenie, nieprawdaz?
    Jedyne smutne odczucie to takie, ze nie doczekamy sie ukonczenia tego pomnika za naszego zycia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ataner, od dziecka marzyłam, żeby tam pojechać:-) Prawie się popłakałam pierwszego dnia, kiedy okazało się, że mgła ogranicza widoczność do 2 metrów. Na szczęście mogliśmy ciut zmienić kolejność zwiedzania i wrócić dnia następnego. Piękne miejsce. I pomnik i góry zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
    Też żałuję, że nie zobaczymy ukończonego pomnika. Będzie imponujący.
    Pozdrawiam ciepło:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lotnico i Ataner, ale Wam konstruktywnie zazdroszczę tego zwiedzania! W takich momentach, kiedy czytam o sławnych Polakach w Stanach, czuję się dumna, że jestem Polką - to nie patos! Przed paroma tygodniami będąc w Texasie poznałam uroczego staruszka (91), obraziłby się na słowo staruszek :-), który jest potomkiem sławnego Berka Joselewicza, pierwszego żydowskiego pułkownika z czasów Powstania Kościuszkowskiego, a o życiu samego praprawnuka można by napisać tomy! Dzięki za te arcyciekawe informacje

    OdpowiedzUsuń
  8. Clara ja jakieś zdjęcia z tego Texasu masz?:-))) może się podzielisz?:-) strasznie chcę zobaczyć Texas - wiesz, te wszystkie filmy działają na wyobraźnie:-))
    Uwielbiam jeździć, zwiedzać, oglądać. Czekam z niecierpliwością na kolejne wakacje Króla, żeby zobaczyć Jaskinie Mamucie.
    Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń