niedziela, 5 czerwca 2011

Amerykański sen czy amerykańska ułuda?

Wpadł mi dziś w oko ciekawy artykuł na gazecie.pl o amerykańskim śnie. Pozwalam sobie zacytować, bo od dawna sama się zbierałam, żeby o tym napisać. Niestety, współczesna Ameryka to nie ten sam kraj, co jeszcze kilkanaście lat temu.

" Kryzys wciąż prześladuje zwykłych Amerykanów, a nawet zmarłych Amerykanów - choć makroekonomiczne wskaźniki pokazują, że gospodarka USA powoli wychodzi na prostą. Coraz więcej Amerykanów nie ma pieniędzy na pogrzeb swoich krewnych i porzuca ich ciała w kostnicach.

Plaga porzuceń zaczęła się około dwóch lat temu. Coraz więcej ludzi nie miało pieniędzy na pogrzeb swoich krewnych (wydatek rzędu kilku tysięcy dolarów), dlatego kostnice zaczęły zapełniać się porzuconymi ciałami. Szczególnie w biedniejszych miejscach, takich jak Detroit, gdzie jedna trzecia mieszkańców żyje poniżej progu ubóstwa. Miasto - słynne centrum przemysłu samochodowego - było wśród najbardziej dotkniętych przez kryzys metropolii w USA. Jesienią 2009 roku w kostnicy Wayne County w Detroit leżało 67 porzuconych przez rodziny ciał (średnia porzuconych przed wybuchem kryzysu oscylowała wokół 10). Niektórzy porzuceni czekali na pogrzeb miesiącami, rekordzista - dwa lata. (...) Rodziny porzuconych zwykle narzekają, że żyją od pierwszego do pierwszego (na początku 2011 roku twierdziło tak 49 proc. Amerykanów, o 5 proc. więcej niż rok wcześniej). (...) wiele rodzin staje przed wyborem: wykarmić dzieci albo pochować dziadka. Pechowcy, dla których nie ma żadnej nadziei, kończą zwykle na komunalnym cmentarzu. Na ich niskobudżetowy pogrzeb - koszt rzędu 1000 dolarów - zrzucają się stan i miasto. W styczniu 2010 roku władze miasta podstawiły pod kostnicę kontener chłodnię, bo ciał już nie dało się pomieścić. - Nie wykluczam, że potrzebny będzie drugi kontener - prorokował doktor Schmidt.

Jednak ponura przepowiednia się nie sprawdziła. Ostatnio kostnica Wayne County znowu robi się luźniejsza, bo przemysł motoryzacyjny - dzięki wielomiliardowym dotacjom rządu i restrukturyzacji - odrodził się. Sprzedaż samochodów w ostatnich 12 miesiącach wzrosła bardzo wyraźnie - o 22 proc., w tym małych aut - o 33 proc. i aut typu SUV ("miejskich dżipów") - o 28 proc. Mimo iż Amerykanie narzekają na rekordowe ceny benzyny (powyżej dolara za litr), nie chcą rezygnować z SUV-ów. Użycie samochodów staje się też coraz bardziej rozrzutne - w 1980 roku 64 proc. aut przewoziło zwykle tylko jedną osobę (kierowcę), a teraz już 75 proc. Ludzie wolą ograniczyć wizyty w restauracji czy zrezygnować z nowego telewizora, niż odstawić samochód do garażu.

Poza cenami benzyny żywym Amerykanom najbardziej doskwierają oczywiście kredyty, w szczególności kredyty hipoteczne. W odróżnieniu od przemysłu motoryzacyjnego rynek nieruchomości, którego krach wywołał kryzys, ciągle nie odbił się od dna. W 2010 roku banki pobiły rekord, odbierając niespłacającym kredytów bankrutom ponad milion domów (dokładnie 1 mln 50 tys.; przez cały rok 2009 odebrały 915 tys.). Dla porównania - w 2005 roku banki przejęły nieco ponad 100 tys. domów. Liczba wszczętych procedur przejęcia nieruchomości wyniosła w 2010 roku 2,9 mln. Spokojnie przekroczyłaby 3 mln, gdyby nie to, że banki jesienią zostały przyłapane na nieuczciwych praktykach podczas procedur przejęcia (np. wnioski były podpisywane automatycznie, bez wymaganej weryfikacji), dlatego niektóre na pewien czas w ogóle wstrzymały składanie wniosków.

Wśród przejętych przez banki domów jest m.in. posiadłość rodziny ben Ladenów pod Orlando na Florydzie, z basenem i obejściem dla koni, kupiona przez brata Osamy Chalila w1980 roku za 1,6 mln dolarów. Chalil sprzedał ją w najlepszym możliwym momencie, w 2006 roku tuż przed pęknięciem bańki, za 4 mln dolarów. Nieszczęsny kupiec znalazł się "pod wodą", tzn. wartość kredytu do spłacenia znacznie przewyższyła wartość nieruchomości. Zbankrutował i za oszustwa dostał wyrok siedmiu lat więzienia - w pewnym sensie jest więc ostatnią amerykańską ofiarą rodziny ben Ladenów.

W całej Ameryce "pod wodą" są miliony ludzi, którzy kupili domy na kredyt. Jednak przyzwyczajeni do kredytów Amerykanie oczywiście nie zamierzają z nich rezygnować. Około 15 proc. z nich ma w portfelu ponad dziesięć kart kredytowych. Pod ciężarem długów uginają się nie tylko osoby prywatne, ale też instytucje państwowe. Niektóre stany borykające się z deficytem zaczynają wyprzedawać budynki stanowe. Burmistrz Newark w stanie New Jersey sprzedał pod koniec roku 16 budynków, w tym lokalną filharmonię i centralną siedzibę straży pożarnej. W Luizjanie rozważana jest sprzedaż państwowych więzień, a w Wisconsin - kilku elektrowni. W wielu przypadkach sprzedane budynki są potem wynajmowane od kupców przez lokalne władze i rzekomo opłaca się to bardziej niż zatrzymanie budynków i płacenie odsetek od stanowych długów (kupcy muszą płacić podatki od nieruchomości). - To tak jakby wyprzedawać rodzinną porcelanę, a potem pożyczać ją, żeby zjeść obiad - uważa Yves Smith, autor popularnego bloga "Nagi kapitalizm". Największą wyprzedaż budynków - za 2,3 mld dolarów - planował gubernator zadłużonej po uszy Kalifornii Arnold Schwarzenegger, ale jego następca, który objął urząd w styczniu, anulował te plany.

Jak donosi agencja AP, w Naperville wstanie Illinois rada miejska nie ma pieniędzy na naprawę nawierzchni ulic i zaproponowała, żeby pieniądze wyłożyła znana sieć barów szybkiej obsługi Kentucky Fried Chicken, w zamian za co przy naprawionych fragmentach ulic pojawiłyby się transparenty: "Ta dziura została naprawiona przez Kentucky Fried Chicken".

Bezrobocie minimalnie spadło - w najgorszym momencie, pod koniec 2009 roku, przekroczyło 10 proc., a teraz wynosi 9 proc. Ale średni czas, w którym bezrobotny zostaje bez pracy, wynosi aż pół roku, znacznie dłużej niż kilka czy kilkanaście lat temu. Nowe miejsca pracy zaś to zwykle miejsca pracy słabo płatnej. 76 proc. miejsc pracy powstałych od stycznia do lipca 2010 roku oferowano za poniżej 15 dolarów za godzinę (średnia krajowa wynosi 22 i pół dolara). Pracy dobrze płatnej nie przybywa.

To nowe, niekorzystne zjawisko na rynku pracy nakłada się na stały proces - gdzieś od 1980 roku bogaci są w Ameryce coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. W 2007 roku 1 proc. najbogatszych Amerykanów posiadał 24 proc. majątku narodowego, tymczasem 40 lat temu mieli 9 proc. majątku. Ze wszystkich bogactw, które Amerykanie wypracowali od 1980 do 2005 roku, aż 80 proc. przejął 1 proc. bogaczy. W efekcie mają oni dziś więcej niż 90 proc. najbiedniejszych Amerykanów. Amerykański sen powoli staje się tylko legendą: pucybuci nie zostają już w Ameryce milionerami.

Badania nad społeczną mobilnością, czyli szansami przejścia z niższej grupy społecznej do wyższej, przeprowadzone przez Brookings Institution pokazały, że dziecko biedaków ma dziś mniejsze szanse odnieść sukces w USA niż w Niemczech, Szwecji, we Francji, w Hiszpanii czy Kanadzie. Barierą są m.in. koszty studiów - na dobrych uczelniach czesne wynosi 50 tys. dolarów rocznie. Kredyty absolwentów wyższych uczelni (około 900 mld dolarów) są dziś wyższe niż zakumulowany dług wszystkich Amerykanów na ich wszystkich kartach kredytowych (około 800 mld dolarów). Jednakże inwestycja w studia jest oczywiście opłacalna - bezrobocie wśród absolwenci college'ów wynosi zaledwie 5 proc. Wykształcenie jest też niemal gwarancją, że po śmierci nie wyląduje się w kolejce porzuconych w kostnicy doktora Schmidta. Ludzie zwyższym wykształceniem są w tamtejszych lodówkach znikomą mniejszością."

Ja tylko od siebie dodam, że 22,5$ za godzinę pracy, czyli średnia krajowa, o której tu mowa, to nieziszczalne marzenie wielu ludzi. Niestety, 10$ za godzinę to rzeczywistość (przynajmniej w Chicagoland, gdzie życie jest tańsze, niż np. w NYC ale i pensje są zdecydowanie niższe), a do tego często trzeba dopłacać krocie do ubezpieczenia. Wprawdzie prezydent Obama zmusił pracodawców do ubezpieczania wszystkich pracowników, ale firmy często obchodzą ten przepis, zatrudniając pracowników na część etatu, a do tego podstawowe ubezpieczenie bywa bardzo ograniczone i - chcąc mieć pełną opiekę medyczną - trzeba ubezpieczać się dodatkowo samemu (dopłacając na przykład za bardzo drogie usługi dentystyczne). Dlatego jeśli ktoś marzy o tym, że przyjedzie do Ameryki a pieniądze będą czekały na ulicy, żeby je podnieść, spieszę donieść - te czasy już się skończyły. Przynajmniej na razie.

13 komentarzy:

  1. I dzięki temu wizy są nam niepotrzebne:))))) Ale mit, że tylko w USA można stanąć na nogi i zarobić "kupę forsy" nadal ma się świetnie, przynajmniej w niektórych miejscach w Polsce.Wiele lat temu mąż mojej koleżanki pojechał do Stanów, gdzie "na czarno" przybijał listewki za 4,5 $/godz.W pewnej chwili się ocknął,że jako inżynier informatyk zarabiał w Polsce tyle samo i czym prędzej wrócił.A potem opowiadał na lewo i prawo, jaka obrzydliwa kiełbasa w tym Chikagowie była - tak obrzydliwa,że aż wrócił.:))
    Miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell, oczywiście że można stanać na nogi i zarobić kupę forsy - jak się ma dobre wykształcenie i chodliwy zawód - czyli jak wszędzie:-)) A sprawy wiz nie rozumiem. Przecież to niczego nie ułatwi - będą po prostu większe kontrole tu na miejscu i więcej ludzi będą odsyłać bez wpuszczania do Stanów. Ruch bezwizowy nie oznacza przecież, że każdy kto przyleci, będzie mógł do USA wjechać.
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezeli ktokolwiek twierdzi ze w usa dolary leza na ulicy to powinien sie leczyc;) nigdy tak nie bylo i nigdy tak nie bedzie - trzeba na nie ciezko pracowac. Zawsze mnie rozbrajaly takie stwierdzenia. Mit milionera nie polegoa na tym ze wszyscy sa milionerami, tylko ze ci wybrani - inteligentni, ciezko pracujacy, z pomyslem - maja te szanse. I nie tylko ci zlodzieje typu np ruska mafia w stylu abramowicza - ale ci uczciwi.
    co do wiz - to nie wiem czy Polacy zdjaja sobie sprawe, ze bezwizowy pobyt nie moze przekraczac 90 dni, co w przypadku polskich wiz na pol lub caly rok jest dosyc niekorzystne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie nawet kryzysowa Ameryka jest lepsza niz wiele innych krajow na ziemi. Wcale nie dlatego, ze sie tu czegos dorobilam i to w latwy sposob. Po prostu cenie sobie wygodne zycie, moze byc skromne, ale wygodne.
    Tematu wiz juz nie chce poruszac, bo moim zdaniem dyskusja nad tym jest tak samo glupia jak i zalosna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mit Ameryki wciaz ma sie dobrze, a nawet bardzo dobrze. Jakby mogla to polowa Azji by sie z checia spakowala i do Stanow przeniosla.
    A teraz jesli chodzi o pogrzeby, to sa niesamowicie drogie i tutaj. Przecietny pogrzeb kosztuje rownowartosc okolo 30 tys dolarow. Nie wiedzialam o tym nic, dopoki tesc nie zmarl dwa miesiace temu. I historii strasznych sie nasluchalam od pracownikow firmy pogrzebowej. Porzucone ciala sa tu na porzadku dziennym. Ludzi (i wyksztalcenie nie ma tu zadnego znaczenia) po prostu nie stac na pogrzeb czlonka rodziny. My tez nie moglismy od razu sobie pozwolic na caly pochowek, wiec prochy tescia wciaz sa u nas w domu, mamy nadzieje, ze uda nam sie wykupic miejsce na cmentarzu moze w przyszlym miesiacu - jesli finanse na to pozwola.

    Wyglada na to ze koszty pogrzebu to uniwersalny problem w tym globalnym kryzysie gospodarczym, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ania, ciągle wielu ludziom wydaje się, że pieniądze tu leżą na ulicy. Mnie się wydaje, że jeśli komuś się nie chce pracować, ale jest na tyle sprytny, żeby wyciagać pieniądze od państwa, te wszystkie zasiłki i zapomogi - to tak, może tu żyć nie pracując w miarę wygodnie. I wtedy rzeczywiście można tak myśleć - pieniądze leżą i czekają, wystarczy je umiejętnie wyciągnąć od urzędników na tyle głupich, żeby je dawać.
    I - uprzedzając pytania - tak, znam ludzi myślących takimi kategoriami i tak postępujących. Znam ludzi, którzy fikcyjnie się rozwodzą, żeby dostać zasiłki na dzieci. Znam ludzi, cierpiących na fikcyjne choroby. Znam takich, którzy biorą pieniądze, skąd tylko mogą. Na szczęscie (?) nie są to Polacy.
    Temat wiz mnie śmieszy. Zmiana na ruch bezwizowy będzie dla nas tak niekorzystna, jak to tylko możliwe - pomożliwość pozostania tutaj tylko 90 dni, brak możliwości zmiany statusu na miejscu, odsyłanie z lotnisk. Ale politycy lubią pokazać, że coś robią dla społeczeństwa, a co jest bardziej medialnego, niż traktowanie nas gorzej, niż reszty Europy i granie w ten sposób na kompleksach? Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Star, ludziom w Polsce (i nie tylko) wydaje się ciągle, że tu jest raj na ziemi i milionerem stajesz się z chwilą przekroczenia bramki na lotnisku. Mam znajomych, którzy pytają, czy już się dorobiłam:-))) i to zupełnie serio pytają, przekonani, że tu jest raj na ziemi i forsa rośnie na drzewach:-) A kryzys dotyka wszystkich, wszędzie, stąd mój post. Mnie też się tu dobrze żyje - kryzys czy nie, Król ma pracę (w przeciwieństwie do Polski), żyjemy skromnie, ale wygodnie. I nic więcej do szczęścia nam nie potrzeba.
    A wizy... ech. Wyłączam tv, jak słyszę o wizach. Żałosne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dwakoty, nie tylko pół Azji, ale i cały Bliski Wschód i północna Afryka. Tutaj i do Niemiec, bo tam (tak opowiadają sobie ludzie) dostaje się 2.000 Euro zasiłku na miesiąc tuż po wylądowaniu:-))))
    Ja nie wiem, skąd takie głupoty ludziom przychodzą do głowy?

    Zastanawiam się nad jednym - skąd się biorą takie ogromne koszty pogrzebów? Skąd te ceny? Przecież to jakieś horrendalnie wysokie kwoty?!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wlasnie o to chodzi, wszystko zalezy od tego jakie kto ma priorytety. Ja nigdy nie chcialam miec domu, wiec nawet gdybym miala miliony to i tak bym go nie kupila, a forse przepuscilabym na podroze dookola swiata:))) Nigdy nie bylam zachlanna na pieniadze i wcale mnie nie boli, ze ich nie mam w nadmiarze:) Mam tyle ile mi potrzeba na spokojne, wygodne zycie, a ze tutaj zycie jest wygodniejsze niz w Polsce to ja wiem. Jak ludzie lubia zyc w wyimaginowanym swiecie to tez zadaja Ci takie durne pytania:))) A Ty mow, ze juz kupilas letnia chalupe na Kanarach:)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Najlepsze w tym poscie sa komentarze.Tez spotkalam sie z opinia ze pieniadze w Ameryce na drzewie rosna,no szlag mnie trafia,nawet jak by rosly to tez trzeba wziasc drabine i je zerwac,nie ma nic bez wysilku:)))
    Naogladali sie Karingtonow i mysla ze tak maja wszyscy:))
    Nigdy nie uczestniczylam w pogoni za pieniadzem,milionerka tez nie jestem,zyjemy sobie z Pieknym na normalnym poziomie,czasem nawet musimy sobie czegos odmowic i nie robimy z tego powodu zadnych ceregieli.
    Nigdy nie zazdroscilam bogatym,wiem jaka cene czesto ponosza za te wszystkie dobra materialne.Im wiecej masz tym wiecej musisz zapieprzac,taka jest prawda.

    OdpowiedzUsuń
  11. Star, na podróże dookoła świata to i ja chętnie wydam wszystko, co mam:-) Mnie też specjalnie pieniądze nie podniecają - fajnie, jak są, a jak nie ma - to tyz piknie, zachłanna nie jestem.

    Maga no przecież jesteśmy w AMERYCE. Wszyscy tu żyjemy jak Karingtony, co ty - nie wiedziałaś?:-))))

    OdpowiedzUsuń
  12. Żywym Amerykanom??? Ja nie mogę... ależ hasło...

    Straszny ten tekst... ale troszkę otwiera oczy ;)


    Miłego wtorku!

    OdpowiedzUsuń
  13. Mała Mi, mnie rozwaliło określenie "kryzys prześladuje (...) nawet martwych Amerykanów":-))) ależ ten kryzys niedobry, nawet nieboszczykom nie przepuści:-))

    OdpowiedzUsuń