sobota, 1 października 2011

Art Institute

Właściwie nie wiem, dlaczego wcześniej tam nie trafiłam. W końcu pierwsze, co zrobiłam po przyjeździe do Miasta Skunksów, to obleciałam wszystkie muzea. Ale jakoś tak Art Institute kojarzył mi się ze współczesną sztuką - kupą na talerzu, śmieciami na postumencie oraz obrazami, które wyglądają, jakby namalował je trzylatek.
Jestem dyletantką, jeśli chodzi o sztukę współczesną, przyznaję. Ale ja po prostu lubię wiedzieć, na co patrzę. Lubię jak na obrazku jest koń, jeleń na rykowisku, człowiek w kapeluszu albo i bez, a nie kilka kresek i kropek. Uważam się za osobę rozgarnietą, lubię filmy o skomplikowanej fabule i takież książki. Lubię pomyśleć, pozastanawiać się na tym, co właśnie przeczytałam albo obejrzałam.
Ale lubię też wiedzieć, CO WIDZIAŁAM. Bo jak nie wiem, to o czym mam myślec?
Logiczne, nieprawdaż?

Kiedyś miałam takiego absztyfikanta. Absztyfikant był malarzem sztuki współczesnej (holenderskim, żeby było śmiszniej, bo Holendrzy już zawsze będą mi się kojarzyć z wykonawcami nieszczęsnej piosenki o skuterze:-)) I tenże amant kiedyś mi powiedział, że jestem prostaczką, bo jak mi pokazał jeden ze swoich obrazów, to nie wiedziałam, gdzie góra, gdzie dół.
Na obraz składało się fioletowe tło. Na tymże tle były trzy różowe kropki. W prawym górnym rogu. Nie wiem dlaczego właściwie nie mógł to być róg dolny lewy, a prostaczką zostałam nazwana po tym, jak go powiesiłam do góry nogami i nie zrozumiałam przesłania. Nic a nic.

No więc właśnie dlatego, po tych niemiłych doświadczeniach z trzema różowymi kropkami, wolałam omijać Muzeum Sztuki.

Ale wiecie co - ja naprawdę jestem jakaś nie tego. Do głowy mi nie przyszło, że w takim muzeum będą i posążki, broń i monety, maski i ubiory, sztuka użytkowa i nawet Manet z Monetem za pan brat.
No gupia jakaś.

Spędziłam w muzeum cały dzień, z moją Ulubioną Koleżanką, Która Zawsze się Gubi. Nie mam zbyt wielu zdjęć, bo nie chciałam jej kazać na siebie czekać, ale już mam plan, żeby wybrać się do muzeum sama, w towarzystwie statywu, na cały długi dzień. Albo i dwa.I wtedy to dopiero sie zdjęciami pochwalę, że hoho:-)) A na razie te kilka które wczoraj zdążyłam w przelocie trzasnąć.







Acha. Z kronikarskiego obowiązku muszę donieść, że odkochałam się w Holendrach a zakochałam w Pepiczkach:-))

3 komentarze:

  1. Nie żebym Cię chciała pocieszyć, ale ja też szerokim łukiem omijam te dziwne dzieła sztuki.Ponieważ dość często snuję się po różnych galeriach to często bywam w Zachęcie. Pewnego dnia wdepnęłam na dzieła, którymi były obrazy 2 x 3 m przypominające tylko i jedynie sfotografowaną podłogę w łazience, a ułożoną z płytek- na jednym obrazie płytki były szare i pomarańczowe, na innym szare i białe, na jeszcze innym szare i zielone. Obrazy były bez tytułu, a dla mnie i bez sensu. Wiesz, czasami obraz może być bez treści, no ale ma przynajmniej jakieś miłe dla mego kolory i jest miłą dla oka mazaniną.Ale kolorowa szachownica?
    Oj wybierz się tam sama i z aparatem, już sobie ostrze wzrok na te zdjęcia.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell, niestety dla mnie to wszystko to nie jest żadna sztuka - śmieci, kupy, szachownice, martwe zwierzęta, wypchane zwierzęta, obrazy z trzema kropkami albo i bez. Dla mnie prawdziwe malarstwo skończyło się na impresjonizmie a i pozostałe dziedziny sztuki też w okolicach tego okresu:-)))

    Margarytka - są niesamowite. W przyszłym tygodniu biorę statyw i jadę na porządną sesję.


    Pozdrawiam:-))

    OdpowiedzUsuń