czwartek, 21 czerwca 2012

Je je je czyli koniec wizytacji

Je je je.
Wizytacja była i poszła. Siedzieli na koszt Kołchozu dwa dni, żarli babeczki i przerzucali papiery a dzisiaj w końcu pojechali. W Kołchozie zapanowała ogólna euforia, wywołana gwałtownym spadkiem adrenaliny. Wyhaczyłam na korytarzu Prezesunia Kołchozu (który pieczotliwie z Taką Jedną zaczęłyśmy nazywać Gułagiem) i zapytałam, jak poszło. Minę miał nietęgą i tylko machną ręką.
To coś znaczy, mówię wam. On jest optymistą a to machnięcie nie wyglądało specjalnie optymistycznie. Jednak kiedy po piętnastu minutach wezwali nas wszystkich na spotkanie po-wizytacyjne, wszyscy prezesi i pod-prezesi udawali radosnych i takich co to kulom się nie kłaniają. Według wersji ze spotkania wizytanci znaleźli tylko drobne usterki, czyli nic, z czym z palcem w uchu nie można byłoby sobie poradzić.

No ja tam nie wiem.

Za grosz im nie wierzę.
Nie wierzę im od momentu, kiedy negocjowałam wysokość mojej pensji i pod-prezes wymawiał się, że tyle wyższej od wcześniej proponowanej centrala z Arizony na pewno nie zaakceptuje. I że on musi z nimi się skontaktować i zobaczyć "co mu się uda dla mnie wywalczyć". Że niby tak mu na mnie zależy. A jak tylko znikłam z horyzontu, żeby w rzekomej rozmowie nie przeszkadzać, podpisał proponowaną przeze mnie pensję i natychmiast zaniósł sekretarce. Więc kiedy niby miał czas na wykonanie tego telefonu i tę zaciętą walkę o moją pensję? No kiedy ja się pytam?
Zdążyłam się już zakumplować z sekretarką, to wiem, ile to trwało.
Kłamczuszek!
Nu nu nu, mama cię nie uczyła, że to nieładnie?

Jeszcze z jednego powodu im nie wierzę.
Umawiałam się na początku pracy na ilość godzin, które maksymalnie mogę przepracować w tygodniu (żebym broń Boże nie kwalifikowała się na cały etat, bo wtedy musieliby mi - tak jak innym całoetatowcom, płacić za ubezpieczenie; a tak płacę te siedem stów miesięcznie sama). Pod-prezesunio przestrzegał, że nie wolno mi pod żadnym pozorem przekroczyć tej liczby godzin, bo przyjdzie straszny wilk i mnie zje.
Jednak. Jednak kiedy w ubiegły poniedziałek Taka Jedna głośno powiedziała przy firmowym prawniku, ile tak naprawdę godzin przepracowałam przed wizytacją (oczywiście nieoficjalnie, bo oficjalnie przecież rzekomo nie mogłam), nagle się okazało, że jednak żadnego wilka nie ma i mogą mi płacić za dodatkowe godziny. Najwyraźniej prawnikowi nagle zapaliła się lampka: "Pozew! Pozew na horyzoncie!!!"

Hm.
Czasami tę miłość tubylców do procesowania się o wszystko nawet lubię.

Chciałabym, żeby taka sama lampka zapaliła się im w odniesieniu do Takiej Jednej, zwanej przez nas pieszczotliwie Frustratką. Frustratka ciągnie dwa etaty w cenie jednego, bo jej kumpela z działu, w którym kiedyś zasuwała, odeszła na macierzyński. Frustratka, zacięcie walcząca z ojcem swojego dziecka o jakiekolwiek alimenty na owo dziecko, miała nadzieję, że jak będzie zasuwać w dwóch działach na raz, dostanie podwójną pensję.
Niestety, mocno się przeliczyła i teraz tylko popłakuje po katach, bo tej chuj, z którym ma to dziecko, nie chce jej płacić ani grosza uważając, że skoro zabiera małego na jeden wieczór w tygodniu, to wyczerpują się jego ojcowskie obowiązki. Teraz wziął Frustratkę do sądu, bo sobie wykoncypował (a raczej jego obecna flama, matka dwojga dzieci, każdego z innego związku), że jeśli wywalczy dzieloną opiekę na dzieckiem, nie będzie musiał płacić żadnych alimentów (oczywiście, o żadną opiekę nad potomkiem w tym nie chodzi, bo jak zabiera go do siebie wieczorami, małym zajmuje się jego flama oraz wszystkie jego dostarające dzieci a tatuś radośnie oddala się oddawać swoim rozrywkom, jak taniec towarzyski czy wyścigi rowerowe). A przedszkole, ubezpieczenie i inne takie pierdy, jak jedzenie, ubranie i dach nad głową, powinny leżeć w gestii matki. Chuj ma kilkoro dzieci z różnych związków i codziennie się modlę, żeby go szlag jaki trafił, bo dziewczyna naprawdę na to nie zasługuje. Że też tacy dranie spokojnie chodzą sobie po świecie.
Mam też nieustającą nadzieję, że w końcu podniosą jej tę pensję, bo bidna ciągnie już tylko kartami kredytowymi, co do niczego dobrego na dłuższą metę nie prowadzi.

A w ogóle u nas od trzech dni policja wykazuje wielką aktywność. Chyba nadszedł ten czas miesiąca, kiedy szef opieprzył ich za brak mandatów, więc chłopaki porzuciły swoje stoliki w Dunkin' Donuts i darmowe pączki z równie darmową kawą i masowo wyległy na ulicę. Przedwczoraj naliczyłam ich siedmiu i to wcale nie drzemiących w cieniu. Wczoraj jedenastu. Dzisiaj przespałam drogę do i z pracy niemal w całości, więc widziałam tylko trzech, ale to i tak więcej, niż zwykle się widuje w ciągu miesiąca. Jeśli poruszacie się w okolicach Miasta Skunksów, lepiej zdejmijcie nogę z gazu, bo inaczej staniecie się ofiarami ich niespodziewanej gorliwości.

A jutro (czyli w Polsce już za chwileczkę, już za momencik) moja Ulubiona Koleżanka ma spotkanie z bardzo ważnym panem doktorem w sprawie bardzo ważnych wyników badań. Wyślijcie jej proszę potężny pocisk myślowy, żeby wyniki okazały się lepsze, niż się spodziewamy. Pięknie was proszę. Ulubiona ma dopiero dwadzieścia sześć lat i to kurewsko niesprawiedliwe, żeby tak młode, piękne, mądre osoby zapadały na takie paskudne choroby.

Nie to, żeby w przypadku każdego innego człowieka była to sprawiedliwe.

Tak czy inaczej, wszyscy się napinamy i przesyłamy jej pociski myślowe z pozytywną energią.
Dziekuję i do usłyszenia.

5 komentarzy:

  1. Przesyłam i trzymam kciuki, żeby było lepiej niż wam się wydaje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa, dziękuję pięknie w imieniu mojej ulubionej. Niestety, dostała dziś skierowanie do szpitala - ma się stawić już jutro rano... Pozytywna energia i ciepłe myśli na pewno jej się przydadzą.

      Usuń
  2. Dolaczam sie do trzymania wszystkich kciukow za dobre wyniki.
    Powodzenia zycze Twojej kolezance,niech sie trzyma dzielnie a chorubsko niech idzie PRECZ!!!
    A huja za jaja na drzewo!drutem kolczastym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Maga.
      A chuja sama za kochones bym powiesiła i nawet rąsia by mi nie zadrżała.

      Usuń
  3. Cześć.
    Przecież fascynowałaś się kiedyś "Fargo".
    Przypomnij sobie scenę gdy William H. Macy "negocjował" z bossem upust na samochód dla klienta."Drewniana(tzn.plastikowa) gałka zmiany biegów gratis!"
    :-))
    To są lata nauki ;-)

    Tatanka

    OdpowiedzUsuń