środa, 28 września 2011

Bo w Ameryce pieniądze leżą na ziemi

Przez placówkę non-profit, w której się w ramach wolontariatu ostatnio udzielam, przewijają się cudzoziemcy z różnych stron świata. Towarzystwo barwne i kolorowe, różne wiekiem i poglądami, ale wszyscy przyjechali tu z tą samą nadzieją - że ten kraj zapewni im dostatnie życie, którego ich ojczyzny nie były w stanie.
Zapewnianie dostatniego życia różni ludzie pojmują na różne sposoby.

Jedni są gotowi podjąć się najgorszych prac za najniższe stawki, bo to i tak jest dużo więcej, niż mieli w swoim kraju, bo nawet owe najniższe stawki są w stanie zapewnić im standard życia, o jakim przedtem mogli tylko pomarzyć. Pracują więc ciężko, mieszkają biednie, ale mają co włożyć do garnka, trochę pieniędzy na drobne przyjemności i w miarę ustabilizowane, spokojne życie.

Inni chcą się uczyć, podnosić kwalifikacje i wspinać po drabinie społecznej, któregoś dnia do czegoś dojść - czy to własnej firmy, pozycji dyrektora, wypasionej fury, wielkiej chaty czy po prostu spokojnego życia i powiedzieć z dumą - wykorzystałem najlepiej jak było można szansę, którą tu dostałem.

Inni z kolei uważają, że skoro amerykański system świadczeń socjalnych jest tak rozbudowany i tak hojną ręką rozdaje dary w postaci najróżniejszych zapomóg, to dlaczego z niego nie skorzystać. Więc zaczynają fikcyjnie chorować, fikcyjnie się rozwodzić, miewać fikcyjne wypadki i inne stłuczki.
Chyba nie muszę wspominać, że ta ostatnia grupa nie zamierza ani pracować, ani się uczyć, uważając, że skoro głupi Amerykanie dają kasę za nic, to trzeba brać.

Tak. Są oni i jest jeszcze Zdravko, który jest kategorią sam w sobie.
Zdravko pochodzi z Bałkanów. Do Ameryki przywiał go wiatr kryzysu, problemy ze znalezieniem pracy (dwa lata na bezrobociu) oraz kryzys tożsamości.
Zdravko bowiem jeszcze w latach 90 skończył dwa fakultety.
Zdravko słuchał swoich polityków, którzy mówili - uczcie sie, zdobywajcie dyplomy, a my wam zapewnimy dobrą pracę, godną pensję i wakacje nad Adriatykiem. Zdravko miał ambicje bycia derektorem albo inszym prezesem, w końcu nie po to kończył dwa fakultety, żeby być na dole drabiny społecznej, no nie?
Niestety, potem pieprznęła się sprawa z Lehman Brothers i szlag wszystko trafił a Zdravko z dnia na dzień został bez roboty, za to z kredytem za mieszkanie do spłacenia. Do wyboru miał iść nosić cegły na budowie albo ruszać w świat za marzeniami, Zdravko więc wybrał tę drugą opcję. Przyjechał do Ameryki.

Niestety, Ameryka nie powitała go z otwartymi ramionami. Takich z dwoma dyplomami w popularnych dziedzinach to oni mieli już na pęczki i zamiast derektorowania wszystko, co byli w stanie zaoferować, to słabo płatną pracę na najniższej pozycji.

Zdravko się żachnął - nie po to kończył dwa fakultety, żeby być za wyrobnika. Nie po to ciężko się uczył, żeby teraz pracować fizycznie. I chociaż w końcu podjął się owej pracy, to jednak robił wszystko, żeby przypadkiem nie skalać białych, wypielęgnowanych rączek. Trzeba popracować rękami a nie głową - ojojoj Zdravko ma grypę. Trzeba trochę się spocić - olaboga, zwichnął nogę. Należy coś przenieść z jednego miejsca na drugie - jejku jejku, głowa go tak okropnie boli. Należy coś podnieść, potrzymać, pozamiatać - natychmiast znika, wsiąka, przepada.
W końcu miał być derektorem, no nie?

Zdravko robi wszystko, żeby wymigać się od pracy, co nie przeszkadza mu narzekać, że nie ma za co żyć. Zdravko mógłby podjąć się innej pracy, ale nic mu nie odpowiada - dostawa paczek w UPS nie, bo niektóre są takie ciężkie i trzeba nosić. Dostawa pizzy nie, bo to wstyd - facet w jego wieku (I Z DWOMA FAKULTETAMI!) dostarczjący pizzę. Na budowie nie - wiadomo dlaczego. Nie, nie, i jeszcze raz nie.

Ale ostatnio w zdravkowskim świecie coś się ruszyło - zdał egzamin i będzie kierowcą limuzyny w prywatnej firmie, wożącej biznesmenów.
Co go skłoniło do podjęcia akurat tej pracy?
- A bo wiesz - tłumaczy - taki kierowca limuzyny to ma lekką pracę. Nie nosi zwykle bagaży (jak taksówkarze). Nie musi siedzieć cały dzień w samochodzie, tylko sobie kurturarnie, jak człowiek, leży w domu przed telewizorem, ogląda mecz a jak jest robota to dzwonią z firmy. Człowiek jedzie, robi swoje i wraca do domu na tę kanapę. Potem znowu jedzie, jak jest robota i znowu ma czas na drzemkę. Na kanapie. Do tego dają eleganckie auto i ładny uniform.
A do tego jeszcze za to leżenie na kanapie bardzo dobrze płacą. Wręcz rewelacyjnie. Więc Zdravko nareszcie może poczuć się jak prezes, nic nie robić - również jak prezes a pensja również niemal prezesowska.
No pieniądze leżą na ziemi i Zdravko je właśnie podniesie. Nie schodząc z kanapy, rzecz jasna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz