poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Sen nocy letniej

Mr. T, trzeci mieszkaniec naszego kurnika, pojechał na zasłużony odpoczynek do ojczyzny. Trzytygodniowy odpoczynek, dodajmy. W związku z tym czujemy się z Panem i Władcą jak nastolatki, którym rodzice zostawili wolną chatę.

Dużo sobie obiecywaliśmy po tym wyjeździe.
Że będziemy chodzić po domu jak nas Bozia stworzyła.
Że będziemy wylegiwać się w łóżku do południa (w weekendy).
Że nie będzie sprzątania. Ani ani.
Że nie będzie gotowania. Tylko wodę na herbatę.
Że będziemy siedzieć razem w wannie, palić kadzidełka, opijać się winem i zaśmiewać do rozpuku.
Że Król będzie tańczył dla mnie reggae. 

I co?

I nic.
W wannie nie siedzimy i winem się nie opijamy, bo Król tak jakby niedomaga i pan doktor zarządził antybiotyk. O kąpielach możemy zapomnieć.
Nie spaliśmy do południa w weekend, bo w sobotę mieliśmy do załatwienia Bardzo Ważną Sprawę - bladym świtem.
Na niedzielę rano umówiłam się z koleżanką na wyjście do Art Institute. Wstałam więc wcześnie, przyszykowałam się po czym lunęło jak z cebra - ściana deszczu, malowniczo rozjaśniana co jakiś czas przez błyskawice.
Pechunio.
Pechunio jak cholera, kurde blaszka. Człowiek zwlókł się z łóżka w imię odchamiania i całe to poświęcenie poszło na marne. Miałyśmy w planach jechać kolejką do centrum i spacer od przystanku do muzeum ale w tych okolicznościach przyrody wyjście trzeba było odwołać.
Do łóżka jednak nie wróciłam. Zawędrowałam do kuchni.
Zaraz zaraz, co ja robię w kuchni?
Gotuję obiad, z rozpędu, siłą przyzwyczajenia, na trzy osoby, na trzy dni.
Przecież mieliśmy żywić się mrożonkami! Przecież nas jest tylko dwójka i to ta, która jada mniej, niż nieobecny mieszkaniec kurnika! Kurde no!

Z chodzenia goło też nic nie wyszło do tej pory bo  klimatyzator chodzi non stop kolor i za zimno.
Jedyne, co nam wychodzi, to nie-sprzątanie.
Hm. Dobre i to.

P.S. Po ostatnim wyjściu zostało mi jeszcze trochę zdjęć, które to niniejszym prezentuję poniżej. Obrazki zostały zarejestrowane w czasie wycieczki statkiem po rzece i jeziorze. Wycieczka bardzo pouczająca. Dowiedziałam się na przykład, że w latarni morskiej jeszcze do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku mieszkał latarnik a do wieżowców w centrum miały cumować zeppeliny. Wyobrażacie to sobie - ogromne zeppeliny, jeden obok drugiego, kołyszące się nad miastem? Wow, to byłby widok.
To jedno z moich ogromnych marzeń - polecieć kiedyś zeppelinem. I nawet historia Hindenburga by mnie nie odstraszyła.




2 komentarze:

  1. To nie wiedziałaś,że z facetami tak zawsze? Wystarczy posnuć jakiś plan, to zaraz zaczynają niedomagać. Mój zawsze musiał w weekend popracować w domu, a mąż koleżanki zawsze, gdy planowała jakiś wypad albo śniła, jak to będzie fajnie, bo bachor będzie u babci kilka dni, to albo musiał rwać ząb, albo miał katar albo zapalenie płuc.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell, to święta prawda! Chłop zawsze zrobi coś, żeby nam popsuć plany!:-))))

    OdpowiedzUsuń