poniedziałek, 8 października 2012

Jak zgubiłam Zagubioną

Chyba straciłam koleżankę.
Pamiętacie Tę, Która Zawsze się Gubi?
Znamy się prawie dwa lata. Niby niedługo, ale wydawało mi się, że całkiem nieźle. Towarzyszyłyśmy sobie w różnych szczęśliwych i mniej szczęśliwych chwilach. Podtrzymywałyśmy na duchu. Śmiałyśmy się razem.
Wydawało się, że to początek ładnej przyjaźni.
A tu bum.
Zagubiona postanowiła iść na studia. Postanowiła udowodnić wszystkim, że da radę. Da radę pracować na jeden etat i pół i jeszcze ciągnąć na studiach trzy przedmioty.

Musicie wiedzieć, że tutaj studiowanie jest o wiele bardziej nastawione na potrzeby studenta, niż w Polsce, przynajmniej z tego co pamiętam z moich studenckich czasów, od których - nie ukrywam - trochę już minęło.
Przede wszystkim, co podoba mi się najbardziej - nie ma narzucania kompletu przedmiotów. Niektóre są obowiązkowe, a i owszem, ale resztę dobiera się według uznania. Za każdy dostaje się kredyty, których komplet potrzebny jest do ukończenia studiów. Trzeba w semestrze zdobyć minimum kredytów, można oczywiście od razu startować po maksimum - to zależy od studenta.
Na zaliczenie przedmiotu składają się obecności, praca na zajęciach oraz prace domowe. Niektórzy nauczyciele robią końcowe testy, ale nie zawsze. Ważne jest to, jak się pracuje przez cały czas. W ten sposób nie trzeba zarywać nocy przed egzaminem i próbować wbić sobie do głowy materiał przerabiany pół roku wcześniej. No i eliminuje się możliwość zaliczenia przedmiotu na piękne oczy - bo mamusia zna się z wykładowcą albo bo mam duże cyce i dekolt po kolana. Trzeba pracować systematycznie i kropka, nie ma obijania się przez cały semestr. Polski system, w którym wszystko zależy od jednego, końcowego egzaminu (i ewentualnej poprawki), uważam za Zło. W żaden sposób nie zachęca do regularnej pracy i zdobywania wiedzy - tylko do odbębnienia egzaminu.
Tutaj odwrotnie.

Niestety, taki system działa na niekorzyść Zagubionej, która nie może spokojnie czekać na zakończenie semestru, żeby wystukać wszystko do egzaminu, tylko musi co tydzień zrobić trzy projekty jako prace domowe - po jednym na każdy przedmiot. Do tego jeszcze z każdego przedmiotu przeczytać zadany materiał (a jest tego niemało), żeby potem móc uczestniczyć w zajęciach.
Sporo pracy jak na kogoś, kto pracuje sześć dni w tygodniu, do tego jednego dnia zamiast ośmiu robi 12-15 godzin.
Zagubiona więc znalazła system, który w jej mniemaniu miał pozwolić jej na pozytywne zaliczenie studiów.
System ów nazywał się Najlepsza Przyjaciółka i Król.
Znaczy my.

Od początku semestru, zanim się zorientowaliśmy, o co biega, zrobiliśmy: film video, prezentację, założyliśmy pięknego bloga oraz napisaliśmy pracę na sześć stron, trzy razy zresztą potem przerabianą, bo się okazało, że najpierw niezgodna była z jakimiś wytycznymi a potem że nie do końca na temat (oczywiście wytyczne i temat dostaliśmy PO napisaniu pracy).

Zapytacie, jak to się stało, że nagle zaczęliśmy odrabiać wszystkie prace domowe?

Ano własne dobre serca i naiwność nas zgubiła. Bo za każdym razem zagubiona dzwoniła z płaczem, że ona nie ma już siły i nie da rady, jeśli ktoś jej nie pomoże. Oraz że w domu nie ma internetu, biblioteka jest zamknięta i czy ona może wpaść do nas i sobie u nas popracować.
Oczywiście zgadzaliśmy się i kończyło się na tym, że to my robiliśmy za nią filmy/prezentacje/prace inne. Muszę wspominać, że wszystko zawsze było na ostatnią chwilę i trzeba była rzucać wszystko i rezygnować z własnych planów, żeby tylko pomóc Zagubionej?
Bo przecież się   p r z y j a ź n i m y.

Hm.
Otrzeźwienie przyszło w ubiegłą niedzielę, kiedy to Zagubiona wpadła z kolejną pracą do zrobienia - tym razem prezentacją w jakimś specjalnym, wymyślnym programie, a nie banalnym power poincie. Programie, którego oboje z Królem nie znaliśmy za grzyba. Okazało się, że wykładowca pokazywał dokładnie, jak się nim posługiwać, ale Zagubiona celowo nie uważała, bo obraziła się na niego za niską ocenę z poprzedniej pracy domowej.
Na złość babci odmrożę sobie uszy, co?

Zagubiona przyjechał więc, zasiadła na kanapie czekając, aż któreś z nas usiądzie do komputera i odwali jej robotę.
Do tego jeszcze powiedziała, żeby Król dopisał jej ze dwa paragrafy do tej przerabianej wcześniej pracy na sześć stron, bo okazało się, że jednak nie do końca jest na temat.
Nie poprosiła. Powiedziała.
Hm.

Niestety dla niej, mła trafił szlag.
Bo ja lubię pomagać, ale nie znoszę być robiona w konia.
A poczułam się wykorzystana i oszukana.
Więc powiedziałam Zagubionej, że skoro nie ma w domu internetu, może sobie u nas siedzieć tak długo, jak chce. Ale pracy za niej nie zrobimy, bo nie znamy programu i oboje jesteśmy zajęci.

Zagubiona, widząc już pewnie oczami duszy pięknie przygotowaną pracę, zdębiała.

Po czym rozpłakała się i wyszła trzaskając drzwiami, łkając, że ona nie ma czasu na siedzenie nad tym cholernym programem.
No cóż.
My też nie mieliśmy czasu. Na pewno nie na kolejne oszustwo.

Ciekawe, czy Zagubiona pojmie lekcję i jeszcze się do mnie odezwie.
Król jest pesymistą i twierdzi, że nie. Ja jednak, jako wieczna optymistka, mam nadzieję, że zmądrzeje. W końcu ma już dwa fakultety z Polski i niemal trzydzieści sześć lat. Czas dorosnąć, no nie?


P.S. Są jakieś minusy studiowania tutaj? Są. Konkretnie jeden, ale za to duży.
CENA!!!



14 komentarzy:

  1. Oj, ciężka sprawa. Postąpiłaś bardzo słusznie, a i tak anioł jesteś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aneta, ja po prostu uważam, że musimy sobie nawzajem pomagać, wszyscy i zawsze, jeśli tylko damy radę, zarówno przyjaciołom jak i obcym. Trzeba być nawzajem dla siebie dobrym, inaczej ten świat będzie naprawdę paskudnym miejscem. Taką zasadą zawsze ale to zawsze się kieruję w życiu.
      Dlatego nie uważam siebie za anioła tylko za wyjątkowo ślepą w tym przypadku, bo o ile pomagać lubię, o tyle nie znoszę być robiona w konia. Oraz nie toleruję oszustwa a tutaj sama w nim uczestniczyłam. I to najbardziej mnie wyprowadziło z równowagi.

      Usuń
  2. Współczuję, ale czasem trzeba pijawki oderwać od ciała jednym, zdecydowanym ruchem. Boli, ale się szybko zagoi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze zrobiłaś, wszystko ma swoje granice, nawet przyjazń.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anabell, tak jak pisałam Anecie wyżej - ja zawsze pomagam, bo uważam, że po prostu tak trzeba. Można nazywać mnie głupią, naiwną, idealistką, ale ja naprawdę w to wierzę - możemy świat uczynić dużo lepszym przez tak prostą rzecz, jak wyciągnięcie ręki do drugiego człowieka wtedy, kiedy tego potrzebuje. A Zagubionej w ciągu ostatnich kilku miesięcy dużo pomogliśmy, bo naprawdę pomocy potrzebowała - i takiej konkretnej, i wsparcia psychicznego. Byliśmy dla niej zawsze, nawet w środku nocy. I dlatego tak bardzo mnie zabolało, że wykorzystała naszą przyjaźń w taki nieładny sposób. Jak słusznie napisałaś - wszystko ma swoje granice.

      Usuń
  4. Z tego co piszesz, to była toksyczna przyjaźń. Szkoda czasu na takie znajomości, skoro tylu innych, wartościowych ludzi jest w naszym otoczeniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Król kiedyś powiedział, że statystycznie prawdopodobieństwo spotkania inteligentnego, uczciwego i sympatycznego człowieka jest tak niskie, że nie opłaca się poznawać nowych ludzi. Niestety, coraz częściej się przekonuję, że jest to prawda.
      Pozdrawiam:-)

      Usuń
  5. Odezwie się, odezwie, jak będzie kolejny raz potrzebowała "pomocy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minęło półtorej tygodnia i cisza. Do tej pory odzywała się co dwa dni. Zobaczymy, co dalej.

      Usuń
    2. Odezwala sie... jak potrzebowala pomocy. Ha, mialas racje!

      Usuń
  6. To pasożyt był,a nie przyjaciółka.

    OdpowiedzUsuń