poniedziałek, 14 lutego 2011

Jak to się robi w Szikagowie czyli masakra w dniu Św. Walentego*

Al Capone
Romantyczna kolacja? Bukiet róż? Upominek z serduszkiem w roli głównej i gorące zapewnienia o wielkiej miłości?
No tak, tak się to robi zwykle. Jednak w Chicago mają swoją własną tradycję obchodzenia Walentynek, z pistoletami i trupami w roli głównej:-)

Pomysłodawcą tak oryginalnego spędzania tego romantycznego święta był Jack "Machine Gun" McGur, jeden ze współpracowników słynnego Ala Capone. Był rok 1929, czasy prohibicji, a co za tym idzie - lukratywnych interesów na nielegalnym handlu alkoholem, bronią i równie nielegalnym hazardzie. Chicago podzielone były na dwie strefy wpływów konkurujących ze sobą gangów - na południu działała włoska mafia Ala Capone, na północy polsko-irlandzka, założona przez niejakiego Charlesa Deana O'Baniona, który zginął w 1925 roku a którą w momencie opisywanych wydarzeń zawiadywał George "Bugs" Moran.
Oba gangi przez cały okres trwania lat 20-tych walczyły ze sobą o strefy wpływów, mordując się nawzajem w mniej lubi bardziej krwawych zamachach, których ofiarą padł między innymi O'Banion a którego ofiarą miał być również Jack McGur. Jednak zamach na jego życie nie powiódł się i McGur przeżył. Pałając żądzą zemsty obmyślił plan zlikwidowania przywódców konkurencyjnej mafii i przedstawił go Alowi Capone, który w tym czasie mieszkał w Miami. Capone plan zaakceptował, czyniąc Jacka głównym jego wykonawcą.

McGur zaplanował wszystko bardzo dokładnie. Na początek zlokalizował główną siedzibę gangu Morana, która mieściła się w jednym z garaży na tyłach firmy S.M.C. Cartage Company przy 2122 North Clark Street. Następnie wynajął zbirów spoza miasta, aby - na wypadek gdyby ktoś przeżył masakrę - nikt nie rozpoznał ludzi Ala Capone. Wynajął także dwóch ludzi do obserwowania garażu oraz kazał ukraść wóz policyjny i dwa mundury. Kiedy wszystko było przygotowane, przystąpił do realizacji planu. Nakazał jednemu z bandytów skontaktować się "Bugsem" Moran i powiedzieć, że jest transport nielegalnej whisky do kupienia po wyjątkowo okazyjnej cenie. Moran połknął haczyk i zorganizował spotkanie w garażu następnego dnia, o 10:30 rano. 

14 lutego 1929 roku członkowie bandy Capone od wczesnego rana obserowali garaż, w którym miało dojść do spotkania. Kiedy byli pewni, że wszyscy, łącznie z Bugsem Moran są w środku, dali sygnał do ataku. Dwóch zabójców weszło do garażu w przebraniu policjantów. Banda Morana była pewna, że to rutynowa kontrola policji, więc grzecznie ustawili się twarzami do ściany, pozwalając "policjantom" się rozbroić. Jeden z nich trzymał wszystkich na muszce, drugi poszedł wpuścić resztę zabójców. Kiedy wszyscy byli w środku, rozpoczęła się kilkuminutowa kanonada. Tylko jeden z siódemki, Frank Gusenberg, pomimo czternastu otrzymanych postrzałów, przeżył. Jednak nie zdradził, kto do strzelał do niego i jego kompanów i tego samego dnia zmarł w szpitalu. I chociaż sam Bugs Moran nie zginął w zamachu (na swoje szczęście spóźnił się na spotkanie), to jednak jego organizacja rozpadła się a Al Capone został niekwestionowanym przywódcą chicagowskiej mafii. 

Jednak Capone sam sobie zaszkodził, bowiem egzekucja bandy Morana wstrząsnęła społeczeństwem  i kiedy kilka miesięcy później wybrano nowego prezydenta - Herberta Hoovera, zażądano od niego bezpardonowego rozprawienia się z gangsterami. W tym celu powołano dwie grupy śledcze - Franka Wilsona a później Eliota Nessa, którym udało rozbić się gang Capone a jego samego wsadzić do więzienia. Ale to już zupełnie inna historia i inny film:-)

A jeśli kogoś ciekawi historia masakry w dniu Św. Walentego, zapraszam na film. Przedstawia jedną z wersji wydarzeń, bo tutaj co źródło, to inne szczegóły:-)
 






A ponieważ my z Królem romantyzm trenujemy na co dzień i pięćdziesiąt tysięcy razy dziennie mówimy sobie, jak bardzo lubimy swoje towarzystwo, nie potrzebujemy dziś specjalnych zapewnień. I dlatego zamiast romantycznego filmidła z wzruszającym hapiendem na tle zachodzącego słońca, na dzisiejszy wieczór wybieramy zupełnie inny repertuar. Kino ze starych dobrych lat 60, w reżyserii Rogera Cormana, czyli "Masakrę w Dniu Św. Walentego":-) Miłych Walentynek, jakkolwiek byście ich nie spędzali:-))

* Post nieco spóźniony z przyczyn ode mnie niezależnych, o których opowiem, jak mi wkurw minie.

3 komentarze:

  1. Hmmmm.... No to ja już wiem, dlaczego niektórzy nie przepadają do końca za tym świętem..... ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam chyba wszystkie filmy gangsterskie, jakie były dostępne w Polsce, właśnie te dobre, stare filmy. Wiesz Lotnico, rzecz miała miejsce w Chicago, a u nas większość krytykuje Walentynki głównie za to,że przyszły do nas z Ameryki, nie pamiętając,że bardzo wiele różnych tradycji mamy przejętych od innych narodów. Ale nie podejrzewam,że naszym rodakom przeszkadzają Walentynki z powodu masakry gangsterów, odbieram to raczej jako "nowy powód do narzekań", bo to ulubione zajęcie. Miłego, choć już po Walentynkach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anulla, moje nie-przepadanie za tym świętem nie ma nic wspólnego z masakrą:-) a raczej z tą nachalną cukierkowatością, jaką praktykuje się w Polsce. Od kilku lat w mediach jest taki szał na walentynki, jakby to nagle było najważniejsze święto roku. Trochę umiaru i zdrowego rozsądku i nawet Walentynki będą sympatyczne. Pozdrawiam:-))

    Anabell, ja też lubię te stare gangsterskie filmy:-)
    Mnie akurat rodowód Walentynek nie przeszkadza, nie mam obsesji na punkcie wszystkiego, co zza oceanu, więc mnie to wisi, skąd. Drażnią mnie tylko polskie media i ta nachalność.
    A Walentynki to ja chcę mieć na co dzień, a nie tylko raz do roku, od święta:-)) Pozdrawiam:-))

    OdpowiedzUsuń