wtorek, 15 lutego 2011

Jak kura na zakupy poszla czyli Chicago to nie jest miasto dla niezmotoryzowanych ludzi

Wiosna, panie sierżancie.
Wiosna na całego.
Ptaszki kwilą.
Słońce świeci jak głupie.
Zwały brudnego śniegu stają się jeszcze brudniejsze, ochlapywane błotem przez mknące, uwalone solą samochody.
Ach, jaki piękny jest ten świat - orzekła kura wczorajszego poranka.
Taki piękny, że aż chciałoby się w końcu opuścić domowe pielesze.
Tak piękny, że w kurze po tygodniach hibernacji obudziła się chęć życia.
I chęć wybrania się na małe wiosenne zakupy.
Chęć zgubna, jak się okazało. Taka wyprawa do sklepu, nawet znajdującego się w pobliżu, może mieć trudne do przewidzenia a wręcz opłakane w skutkach konsekwencje.
Jakie?
Ano...
Wyżej wzmiankowany sklep znajduje się niedaleko.
Właściwie znajduje się całkiem blisko.
Właściwie to jest po drugiej stronie ulicy niemalże. Wystarczy przejśc kawałek przez osiedle, potem chodniczkiem, potem przez skrzyżowanie - takie spore, bo czteropasmówka i trzeba przekraczać jezdnię w dwóch miejscach, potem przez ogromny parking i już. Światynia konsumpcjonizmu, kusząc feerią wiosennych barw stoi przed kurą otworem.
No to się kura wybrała - w jedną stronę samochodem, jako ze jeden z domowników właśnie z domu wybywał. Wracać kurą miała spacerkiem, ale co to za spacer, jak dom o jeden rzut raczej małym beretem. Żaden spacer. Prawda? Prawda.
Po godzinie buszowania wśród półek, przymierzania tony niepotrzebnych rzeczy, uboższa o kilka dolarków a cięższa o kilka wyprzedażowych okazji, nasza kura udała się w drogę powrotną do domu.
Ups.
Zamierzała się udać.
A tu śnieg.
Skrótem przez parking do skrzyżowania się nie da, bo zwały śniegu wyższe od kury o dwie głowy.
No to może skrótem przez placyk dookoła banku przy tymże skrzyżowaniu? Śnieg też zalega, ale jakby go mniej było, niż obok. Kura więc wlazła w śnieg. Kura się zapadła do połowy ud, przewróciła, wysypała zakupy, zaklęła szpetnie i z brzydkim wyrazem na ustach, zbierając zakupy, powoli wygrzebała się z zaspy.
No dobra, wszyscy wiedzą, że kto drogę skraca... i tak dalej. No to idźmy jak bozia przykazała, dookoła - do wyjscia i chodniczkiem.
Ups.
Nie można. Śnieg. Chodniczek tak jakby między posesjami, do nikogo nie należy, więc i nikt się nie poczuwa do odśnieżania. No to może wyjazdem dla samochodów? Dobra nasza, wyjazd odśnieżony, więc teraz dziarskim krokiem kura pomaszerowała do głównej ulicy ale tu na naszą bohaterkę czekała kolejna niespodzianka. Ależ tak, dobrze zgadliście - śnieg. Śnieg zalegający u wejścia na chodnik. Na szczęście kura, choć obdarzona krótkimi nogami, została przez naturę obdarowana determinacją i odwagą osobistą, które nie pozwolily jej zrezygnować. Wdrapała się wiec nasza kokoszka na tym razem nie taką wysoką i całkiem zamarzniętą górę śniegu i hoop, na chodniczek z drugiej strony. Chodnik odśnieżony, bo jego dalsza część znajdowała się już na posesji, należącej do wcześniej wspomnianego banku. Bank grzecznie swoją część odsnieżył, zwalając cały śnieg na wejście, nienależące do nikogo. Bosko. Nie ma to jak zdrowy rozsądek i dbałość o bliźniego. Kura pokręciła kurzęcą główką i pomaszerowała dziarsko do skrzyżowania. A tu siurpryza. Gdzie się podział słupek z guziczkiem do uruchamiania świateł dla pieszych? Hmmm pomyślmy... pod zwałami śniegu? Brawo, moi mili! Jednak determinacja naszej bohaterki nie zna granic, dziarsko więc odśnieżyła potrzebny jej słupek, wcisnęła guziczek i pogrążyła się w oczekiwaniu. Nareszcie, światło. No to... no tak... ruszamy? Nie, nie ruszamy, bowiem wejście na jezdnię z każdej strony blokuje co? wiadomo. Śnieg. Ten przeklęty, brudny, zapadający się śnieg, którego ani obejść, ani przeskoczyć, ani się nań wdrapać, bo sięga kurze po czubek nosa. Dokładnie po czubek.
Taaa.
Wygląda na to, że nie tędy droga.
No to może się cofnąć do pasów kilkadziesiąt metrów wcześniej? Hm, hm, tam też przejścia nie ma. Śnieg. Po kurzęcy pas.
Po drugiej stronie, 500 metrów dalej?
Hej, a to ci niespodzianka. Tutaj też ta cholerna, p...a biała zaraza. No bo tutaj akurat z tego dużego parkingu odgarniali, a kto by tam patrzył, że to tuż obok pasów.
Może przebiec przez czteropasmowkę? Nie takie rzeczy robiło się w Kairze, ale tam kierowcy są przywyczajeni do tego, że im piesi nagle przed maskę wyskakują. Nie sądzę, żeby tutejsi kierowcy byli na to gotowi, tym bardziej, że latarń na ulicach nie uświadczysz, ciemno choć oko wykol. Sprint przez nieoświetloną ulicę w czarnej kurtce i ciemnych spodniach?? Hmm brzmi tak jakby ryzykownie?
To jak się do k..... n... przedostać na drugą stronę tej pieprzonej ulicy????????
Może sprzedają w tym sklepie motolotnie?

Po pół godzinie miotania się pomiędzy zwałami tej cholery wściekła, przemarznięta kura zadzwoniła po Króla Kurnika, który przyjechał z pracy specjalnie po to, żeby ją zawieźć do domu, odległego o 10 minut spacerkiem.

Więc z całą stanowczością stwierdzam, że władze Chicago w nosie mają pieszych mieszkańców miasta. Jezdnie pięknie odśnieżone. Chodniki przed domami i firmami też. Ale wszyscy w głębokim poważaniu mają niezmotoryzowanych oraz tych, którzy po prostu lubią spacery (umówmy się, Amerykanie  n i e  c h o d z ą, nawet do sklepu obok wożą tyłki samochodami) i beztrosko omijają wszystkie chodniki pomiędzy oraz przejścia dla pieszych.

Jakich pieszych?! Jesteśmy przecież w Hameryce!
Tu chodzą tylko imigranci i niezrównoważeni psychicznie. 

P.S. A jak wyglądają zwały śniegu obejrzyjcie sobie na blogu Evek, pięknie dokumentuje od początku efekty śnieżycy sprzed dwóch tygodni. Mnie się już odechciało wychodzić z domu.

9 komentarzy:

  1. e, no widać, że kura jakaś niewprawiona ;)
    śnieg topnieje - na szczęście, ale niestety - powoli, bo go dużo ... jest jednak nadzieja na 60F w czwartek i tej nadziei się trzymajmy!
    pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ale rozbawiłaś mnie tym postem.Zwłaszcza gdy wyobraziłam sobie Ciebie po pas w śniegu.Gdy nasi znajomi pojechali po raz pierwszy służbowo do Los Angeles, to budzili sensację drepcząc poboczem jezdni- byli jedynymi pieszymi na drodze i ciągle się ktoś zatrzymywał, by spytać się, co się stało.A ich za nic w świecie nie było stać na wynajęcie samochodu, więc zwiedzając coś więcej niż centrum szli piechotką. Osobiście doświadczyłam takiej troski w byłej NRD - wpadliśmy na pomysł (ze ślubnym),że 4 km dzielące naszą miejscowość od następnej pokonamy brzegiem szosy, zamiast autobusem.I ciągle zatrzymywały się trabanty i wartburgi, a mili kierowcy pytali, co się nam stało.Wracaliśmy autobusem- jak należy.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To musze Wam powiedziec, ze w Nowym Yorku ludzie chodza, tak na nogach:) Chodza, jezdza autobusami, subwayem i znow chodza i wcale nie jest to zaden niespotykany widok. W/g mnie dobra komunikacja miejska swiadczy o miescie. Przezylam wiele lat w NY nie posiadajac samochodu i nie mialam zadnych problemow, fakt sniegu mamy ogolnie mniej. Ale tutaj akurat wiekszosc korzysta z komunikacji miejskiej jadac do pracy niz z wlasnego samochodu. My jezdzimy samochodem tylko na duuuuze zakupy:)) Do okolicznych sklepow w odleglosci do 2 km chodzimy. I to bardziej sklonny do chodzenia jest moj amerykanski Wspanialy niz ja:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. W Toronto też chodzą dużo. Ale tak bardziej na linii w kierunku centrum, bo już jak idę do pracy to przemierzam ulicę, na której chodnika nie ma :) Teraz już jest lepiej, ale na początku było tak, że chodnik był odśnieżony, ale wejscie na ów chodnik już nie bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam sie ze Stardust,i nie tylko Nowy York zapyla duzo na nogach,Philadelphia na ten przyklad tez(mam dosyc blisko to sie mondrze:))
    Nawet u mnie na zadupiu sporo ludzi chodzi,biega i wyprowadza wszystko co tylko da sie przypiac do smyczy.
    Brawo za odwage i determinacje.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. W Anglii mieliśmy śnieg dwa razy. To dobrze, bo już prawie zapomniałam jak wygląda... Chodników nikt nie odśnieża :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Evek, bo kura przyjechała z cywilizacji, gdzie dużo osób chodzi i gdzie wiedzą, jak się odśnieża chodniki i przejścia dla pieszych:-)) widać i w Hameryce zima zaskakuje drogowców:-)))

    Anabell, Maga, Star - tutaj na przedmieściach nikt nie chodzi. Nikt. Biegają tylko na terenie community center. Psy wyprowadzają tylko imigranci. Chodników brak. Pasów brak. Komunikacja miejska w powijakach. Moja Ulubiona Staruszka z siłowni 20 lat mieszkała w Nowym Jorku i opowiadała, że tam nigdy nie potrzebowała samochodu. Wszędzie dało się dojechać komunikacją miejską albo dojść. Tu jest uziemniona, bo albo nie jeździ nic, albo za rzadko i pluje sobie w brodę o tę przeprowadzkę, bo nie chce teraz robić prawa jazdy.

    Pani Koala - to tak jak tutaj - wejście na chodnik przysypane dwumetrową ścianą śniegu. Dalej odśnieżone. Jak się przedostać na drugą stronę? motolotnią? skuterem? wdrapać? wykopać tunel?

    Byłam strasznie wkurzona tym wszystkim. Gdybym wtedy wiedziała, komu mogę nawrzucać za ten cholerny śnieg, dałabym popis znajomości brzydkich wyrazów w obcym języku. Ale teraz już tylko się śmieję, jak sobie przypomnę, że rozważałam wdrapanie się na dwumetrową zaspę i zjechanie na tyłku z drugiej strony na jezdnię:-)) człowiek zdesperowany wymyśli najbardziej nieprawdopodobne rozwiązania:-))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Beatta, dostałam właśnie zdjęcia od rodziny z Cambridge i podziwiam piękną zieleń, jaką mają w lutym:-))) fajną macie zimę, zazdroszczę:-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Po pierwsze: na całym świecie zima zawsze zaskakuje drogowców :) Po drugie medal za śnieżną przeprawę, choć jak widzę łatwo nie było ;) Juz niedługo wiosna :)

    OdpowiedzUsuń