wtorek, 31 stycznia 2012

Trenuj swojego człowieka

A jak trenują Was wasze pupile?
Mój kot trenował mnie do wczesnego wstawania:-)
Budził się dokładnie o 5:30 rano, gotowy do zabawy, w której oczywiście ja też musiałam uczestniczyć. Niestety, mój kot miał w sobie bardzo silną psią naturę, w związku z tym do ulubionych zabaw należało aportowanie patyczków kosmetycznych. Zaczynał więc dzień od przynoszenia mi do łóżka obślinionego patyczka i pełnego zachęty miauczenia: "No wstawaj, człowiek, wstawaj i do roboty! Aportujemy!"
Muszę mówić, jak bardzo go nie lubiłam o 5:30 każdego ranka?
Zamykanie w kuchni czy łazience nic nie dawało - nie było możliwości zamknięcia drzwi na zamek, w związku z tym Toto tak długo skakał na klamkę, aż je otworzył. Muszę mówić, jaki przy tym robił hałas i jak bardzo go nie lubiłam, jak tak skakał na tę cholerną klamkę?

Poza tym ćwiczył moje nerwy. Nauczył się skakać z okna (z czwartego piętra) i niestety, pozostawione otwarte okno zawsze oznaczało, że Toto spróbuje się wymknąć. Każda taka eskapada kończyła się po kilku dniach, kiedy wracał do domu, podrapany, pogryziony, z oberwanym uchem. Myślicie, że go to zniechęcało? Po rekonwalescencji i małym wypoczynku Toto znowu rzucał się wir przygody, która znowu kończyła się dla niego wizytą u weterynarza a dla mnie kilkoma dniami nerwowego obgryzania paznokci, czy i tym razem wróci oraz w jakim stanie.
Co ciekawe, był pozbawiony we wczesnej młodości pewnych męskich organów, ale temperamentu mu to nie zmieniło.
I dobrze:-)

Potrafił się zaczajać pod fotelem i gryźć po nogach nielubianych gości.
Potrafił pogryźć albo nasiusiać w buty ze złości albo bo taki miał humor.
Zjadał wszystkie kwiatki.
Obgryzał kanapę.

Ale potrafił też przyjść na kolana na długie przytulanie.
Potrafił skakać z radości, kiedy wracałam do domu.
Zawsze spał przytulony do mnie, a w zimne dni wpełzał pod kołdrę, żeby mnie grzać:-)

Miał silny charakter, był niezależny i dumny. Ideał mężczyzny:-)
Uwielbiałam go:-)

niedziela, 29 stycznia 2012

Cała ta sprawa z podpisaniem ACTA budzi moje obrzydzenie.
Obrzydzenie budzą posłowie, którzy głośno przyznają się, że podpisali, nie wiedząc, co podpisują.
Obrzydzenie budzi pan Boni, który kłamie, że można do tego traktatu dopisać "polską interpretację przepisów".
Budzą obrzydzenie kłamstwa, że postanowienia w nim zawarte były konsultowane ze społeczeństwem.
Ale w tym wszystkim najbardziej obrzydziło mnie to:


I chodzi mi o obrzydzenie faktem, że nasi politycy pozwalają przedstawicielom obcego państwa zadawać takie pytania. Bo jakoś nie wierzę w to, że bez przyzwolenia z naszej strony ktoś w ambasadzie wpadłby sam z siebie na taki pomysł: "Ocho, ciekawe czy było kworum przy głosowaniu w sprawie ACTA. Taki jestem ciekawy, wezmę i zadzwonię do sejmu a ci dobrzy ludzie na pewno udzielą mi odpowiedzi, choć jestem przedstawicielem obcego państwa, któremu nic do tego."

I jeszcze jedno obrzydzenie budzą media, które dokładnie opowiadały o obronie krzyża i walkach moherowych berecików, lubują się w programach "dlaczego ja", "gwiazdy robią loda" (pardon, "tańczą na lodzie") i "sąd rodzinny" a poza jedną wzmianką w tvn24 nie zająknęły się o tym ani słowem. Główne wydania wiadomości jakoś o tym milczały (przyznaję uczciwie - główne wydania obu tvn i polsatu, innymi nie dysponuję).

No!
Wykrzyczałam się z rana.
Ale już mi się przelało.
Już mi lepiej, teraz zaordynujemy pachnącą kawę w dużym kubku, żeby miło zacząć dzień:-) Od jakiegoś czasu nie wyobrażam sobie poranka bez kawy.

Mieliśmy dzisiaj iść na nowowroczną paradę do chińskiej dzielnicy ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, bo oboje nie mogliśmy spać dziś w nocy. Nie wiem, ki czort, czy to jakieś przesilenie, front, ciśnienie, wczorajsza kawa w Starbucks czy inne cholerstwo, ale mój organizm po 3 godzinach snu uznał, że na dziś już dosyć i zaordynował wstawanie. I jak na razie nie ma najmniejszej ochoty się kłaść.

Moja Babcia mówiła, że im bardziej człowiek się starzeje, tym mniej snu potrzebuje. Najwyraźniej TO już się zaczęło, co zresztą zauważył pewien młody człowiek z poprzedniego posta:-))))

Źródeło: CHEEZBURGER

sobota, 28 stycznia 2012

Nawt fayre

Dzisiaj spotkała mnie ogromna, gigantyczna przykrość. To była prawdziwa trauma, z której będę musiała długo się leczyć na jakiejś kosztownej terapii. Tak wielka, że jeszcze teraz, po kilku godzinach, smutek i rozpacz mi serce ściska.

A było to tak.

Wracam ci ja sobie ze sklepu, obładowana reklamówkami a tu pod domem jakieś dwoje dziatek na mój widok otwiera mi najpierw jedne, potem drugie drzwi, grzecznie je przytrzymując. Podziękowałam im, chwaląc dobre wychowanie. A na to mi odpowiedziało jedno z nich, młody człowiek płci męskiej, lat na oko dwanaście:
- Ależ proszę. Mama nam zawsze powtarza, żeby pomagać starszym ludziom.

O matko.
Naprawdę?
To już?

Zdjęcie z jedynego, najlepszego cheezburgera. Smacznego!

czwartek, 26 stycznia 2012

Aby uczcić pamięć krów

Wyczytane na szikagowskich faktach:
Dzielni bojownicy PETA postanowili pochylić się nad smutnym losem krów, które giną w wypadkach samochodowych na amerykańskich drogach i postawić im tablicę pamiątkową.

"Osoby działające na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt wystosowali list do stanowego Departamentu Transportu o ponowne rozpatrzenie ich wniosku. Dotyczy on pozwolenia na zainstalowanie w pobliżu autostrady znaku upamiętniającego bydło, które zginęło w wyniku wypadków drogowych.

W szczególności PETA chce znaków pamięci dla krów, które zginęły w dwóch incydentach z udziałem samochodów ciężarowych.Illinois Departament of Transportation odrzucił pierwsze żądanie PETA ze względu na to, że tylko rodziny tych, którzy stracili bliskich, mogą się zwrócić o pozwolenie na taki znak. Nie ma wzmianki o upamiętnianiu zwierząt w prawie państwowym.

Mimo to PETA zapowiedziała, że są gotowi zapłacić za taką możliwość, IDOT poinformował, że wniosek jest w trakcie rozpatrywania,"

Nabrałam podejrzeń, że jestem jakaś wybrakowana i nie mam serca, bowiem mnie nie wzruszył los biednych krowinek.
Najchętniej za to poradziłabym dzielnym działaczom z PETA, żeby zamiast finansować stawianie znaków, nakarmili jakieś dziecko z trzeciego świata. Ono na pewno, w przeciwieństwie do poległych śmiercią tragiczną krów, doceni ten gest.

A jaki typ osobowości ma Twój pupil? Źródło: cheezburger, rzecz jasna

środa, 25 stycznia 2012

O kiełbasce wyborczej i nie tylko

Zdjęcie z cheezburgera, ofkors
Prezydent Obama wygłosił wczoraj State Of The Union, czyli po naszemu - uroczyste orędzie do Kongresu i zarazem Narodu. Orędzie owo jest corocznym sprawozdaniem ze stan państwa i zapowiedzią dalszych działań, a że mamy rok wyborczy, było szczególnie ważne (ok, wszyscy wiemy, że choć pan Obama nie cieszy się ogromnym poparciem społeczeństwa, to jednak  zostanie na drugą kadencję, bo jego przeciwnicy to jakiś żart).
Obiecał wszystkim dużo pysznej kiełbasy wyborczej. Dowiedzieliśmy się więc, że będą powstawać nowe miejsca pracy, że każdy będzie miał szansę studiować, że upadające firmy dostaną pomoc finansową, że zmniejszy się import z Chin a za to zaczną się otwierać nowe fabryki, że upadający przemysł samochodowy wróci do czasów swojej świetności a miasta takie jak Detroit (żyjące przecież z owego przemysłu) znowu zakwitną. Banki przestaną odbierać ludziom domy (obecnie na rynku jest 7,4 miliona mieszkań, zabranych przez banki!!!), ludzie zaczną więcej zarabiać, każdy będzie miał ubezpieczenie a firmy ubezpieczeniowe nie będą mogły odmawiać pokrywania kosztów leczenia. I że zrobi dobrze wszystkim imigrantom. I że milionerzy będą płacili uczciwie podatki. I jeszcze dużo, dużo więcej.

Pięknie mówił. Było dużo patriotycznych haseł, dużo klaskania i uścisków i w ogóle było cudnie, a ja mam tylko nadzieję - i ze szczerego serca tego wszystkim Amerykanom życzę, żeby choć połowę z tych wszystkich szumnych zapowiedzi udało się panu Obamie wcielić w życie.
Bo to wszystko należy się ludziom jak psu kiełbasa.

Wczoraj czytałam o czlowieku, który wygrał w loterii 14 milionów. Zapytano się go więc, co sobie kupi najpierw. A on skromnie powiedział, że w końcu zapłaci za ubezpiecznie - dobre ubezpieczenie - i może w końcu uda mu się doczekać przeszczepu nerki, bo do tej pory nie było go na to stać.

A mnie się nóż w kieszeni mi się otworzył.
Nożesz co za popieprzony świat, żeby człowiek powoli umierał, bo go nie stać na leczenie.


A teraz z innej beczki.
Na szikagowskich faktach wyczytałam news treśni następującej: ""Pasażerowie linii lotniczych mają prawo wiedzieć o pełnej cenie przelotu, którą będą musieli zapłacić, już w momencie, kiedy rezerwują swój lot. Wprowadziliśmy reguły dotyczące reklamowania cen przelotów, aby chronić klientów, i w dalszym ciągu zamierzamy to robić" - komunikat Departamentu Transportu cytuje sekretarza tej organizacji Raya LaHooda."

W związku z powyższym firma LOT zubożeje o 60 tysi. Zielonych. Taką karę nałożono na nią za podawanie nieprawdziwych cen w reklamach, bowiem powyższe prawo obowiązkuje nie tylko amerykańskich przewoźników, ale również tych, którzy chcą do Stanów latać. LOT znalazł się więc na krótkiej czarnej liście, w towarzystwie Asiana Airlines.

A ja z radości zacieram rączki - i dobrze im tak, oszustom.
Mnie też kiedyś przerobili na osiem stówek peelenów, jak się okazało, że cena podawana na plakacie nijak się ma do rzeczywistości i jest tak naprawdę wyższa. Ale niedużo - jak optymistycznie zauważyła pani sprzedająca bilet. Po tej uwadze od razu zrobiło mi się lepiej. Ach, jak "niedużo" - to wszystko ok. Czyż nie?

sobota, 21 stycznia 2012

Kataklizm

Mówiłam, że nie ma śniegu i wykrakałam. Pada. Bez przerwy pada. Mają spaść - uwaga panie i panowie - 4 cale śniegu!
Dla wolniej liczących - to jakieś dziesięć centymetrów.
Już od wczoraj w telewizorze zapowiadają d u ż e opady śniegu. Szkoły pozamykane albo puściły wcześniej dzieci do domu; wraz z pierwszym płatkiem śniegu do domów ruszyła też większość pracowników, nie zważając na to, że wybiło właśnie południe i do końca pracy zostało jeszcze kilka godzin. No bo przecież zapowiadany jest kataklizm - całe dziesięć centrymetrów białego puchu. A może nawet i jedenaście?!! Wyobrażacie sobie tego rozmiaru katastrofę??

Kiedy usłyszałam to pierwszy raz poprzedniej zimy (mojej pierwszej tutaj po kilku latach przerwy), myślałam, że się przesłyszałam. Może oni mówią o 40 calach śniegu a nie 4? Może jednak ten mój angielski ciut jest jednak nie halo, bo nie łapię najprostyszych liczebników?
Jednak nie jest.

Oni tu naprawdę przeżywają te dziesięć centymetrów, jak w Europie pięćdziesiąt.
Bo - uwaga uwaga - w pięknym stanie Illinois nie znają czegoś takiego, jak zimowe opony. Nie ma obowiązku zmiany opon na wiosnę i jesienią. Co więcej - nie wolno używać łańcuchów na koła, żeby nie zniszczyć i tak co roku na wiosnę odnawianej nawierzchni jezdni.

Hello. Ludzie. Pobudka
My mieszkamy (my - bo Król rzecz jasna opon też nie zmiania, choć z Polski co nieco jeszcze pamięta) na trochę innej szerokości geograficznej, niż  słoneczna Kalafiornia, w której na Boże Narodzenie popyla się w majtasach na plażę,czy piękna Arizona, gdzie śnieg jest ewenementem. My mieszkamy w Illinois. Patrzcie na moje usta - I l l i n o i s. Wiecie, jaka jest cecha tego stanu? Leży nad wielkim jeziorem Michigan. To wielkie jezioro graniczy z jeszcze większą Kanadą A jaka jest cecha Kanady zimą? Tak tak, właśnie - tam jest zimno. Tam jest naprawdę zimno. Tak zimno, że Kanadyjczycy oddają część tego zimna nam, tranzytem przez jezioro. Więc w Illinois śnieg nie jest rzadkością. W Illinois śnieg pada każdej zimy (poza tymi z anomaliami). Śnieg zimą jest normą. Ale normą nie są opony zimowe, więc jak ktoś próbuje na nawet lekko zasypanej śniegiem autostradzie zasuwać ze zwykłą prędkością, to panikuje jak go spada tylko kilka centymetrów. Ale żeby zmieniać opony na zimowe? Co to, to nie.

Trochę się dziwię - żadna ubezpieczalnia jeszcze tego nie wymaga? Poza tym nikt jeszcze nie zwietrzył, jaki to intratny interes, sprzedawać wszystkim drugi zestaw opon?
Chyba że lobby blacharskie to zablokowało. Zimowe opony = mniej wypadków = mniejszy zarobek dla blacharzy.
Tak, to musi być to, bo nie wierzę, że ktoś przy zdrowych zmysłach o tym już wczesniej nie pomyslał.

Update.
Tak wygląda nasze podwórko po owych apokaliptycznych opadach. Patrzcie i się bójcie. Ha.



P.S. Zawsze podziwiam, jak oni tutaj są przygotowani do tych śnieżnych kataklizmów - tylu pługów i solarek na ulicach, co tu w ciągu jednego dnia, to ja w Polsce przez całe życie nie widziałam:-) Jednak się da - zima niekoniecznie musi zaskoczyć co roku drogowców. Może jak już zniosą te wizy, to nasi drogowcy wpadną zimą do pięknego Chicagowa i sobie obejrzą, jak TO się robi:-P

środa, 18 stycznia 2012

Robi się coraz ciekawiej

Dzisiaj trochę prasówki, bo mię szczerzę rozbawiły niektóre niusy:-)

Amerykański wyścig do najbardziej pożądanego stołka świata nabiera tempa. O kandydatach dowiadujemy się rzeczy, które niekoniecznie chcielibyśmy wiedzieć. I tak dzisiaj na Wybiórczej napisali: "Rick Santorum z kolei to idol ultrakonserwatywnej Ameryki. Ten były senator z Pensylwanii jest za całkowitym zakazem aborcji i antykoncepcji. W jednym z wywiadów mówił, że istnieje możliwość delegalizacji związków homoseksualnych. Wyraził też sceptycyzm wobec teorii ewolucji i globalnego ocieplenia."

Też tak czułam, że z tą ewolucją to jakaś ściema. 

Ale to przecież nie pierwszy kandydat do stołka, który wypowiadał się na temat zmian klimatycznych. Pamiętacie jeszcze Ala Gore i jego książkę (oraz późniejszego pokojowego nobla, który był pierwszym z serii noblowskich pomyłek?), w której pisał: "Ledwie w Europie Środkowej opadł polityczny kurz po antykomunistycznej rewolucji w 1989 r., świat wstrzymał oddech z przerażenia, z powodu niewiarygodnego poziomu zanieczyszczenia środowiska - szczególnie powietrza - w całym bloku komunistycznym. Dowiedzieliśmy się na przykład, że w niektórych rejonach Polski dzieci są regularnie zabierane pod ziemię do głębokich kopalń, aby choć na chwilę odetchnąć od nagromadzonych w powietrzu gazów i zanieczyszczeń wszelkiego rodzaju. Możemy sobie wręcz wyobrazić ich nauczycieli wychylających się niepewnie z kopalń, biorących ze sobą kanarki, aby ostrzec dzieci, jeśli na powierzchni nadal nie jest bezpiecznie."


I jeszcze jedna zabawna ciekawostka - pan prezydent Obama nie poparł wczoraj ustawy antypirackiej SOPA powiedział, że on dobrze wie, że to z a g r a n i c z n e (!!!) serwisy stanowią problem, bo to one rozpowszechniają wśród amerykańskiego społeczeństwa pirackie treści, ale nie może odebrać Amerykanom prawa do wolności. "Będziemy szukali sposobów na to, by zagraniczne serwisy nie mogły sprzedawać lub dystrybuować nielegalnych treści wśród amerykańskich konsumentów."
Biedni ci amerykańscy konsumenci. Te wstrętne zagraniczne serwisy przykłądają im lufę pistoletu do głowy i zmuszają do piractwa. No bo przecież praworządne społeczeństwo amerykańskie nigdy samo z siebie nie para się piractwem ani przecież niedajbuk samo piractwa nie uprawia. 
Chyba powiedziałam coś mocno niewłaściwego. Czyżbym śmiała zasugerować, że amerykańscy konsumenci sami rozpowszechniają pirackie treści?
Nu nu nu, niedobra!

A teraz wiadomości ze świata dowcipu. Znacie stronę cheezburger? Jeśli nie, odwiedźcie koniecznie, tę oraz pozostałe tego serwisu. Wczoraj pół dnia je oglądałam, zarykując się ze śmiechu ku zgrozie Króla, który zauważył, że powinnam raczej poczytać Puszkina i przez oglądanie takich niskich lotów stron opada mi IQ.

Na szczęście IQ to nie męski organ, nie opada tak szybko.

A tu próbka cheezburgerowego humoru:


Nareszcie wiem, gdzie się podziało moje zen!!!

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Martin Luther King's Day czyli sprawdź wcześniej, czy masz wolne

Wstaliśmy dziś bardzo wcześnie. Przyszykowaliśmy się - Król do pracy ja do zabawy w wolontariusza. Już byliśmy po prysznicach, malowaniach, goleniach i układaniu włosia. Już nawet kawa na drogę była zrobiona i właściwie wychodziliśmy z domu, kiedy Król nagle stuknął się w swe wysokie czoło i powiedział:
- Zaraz zaraz. A czy dzisiaj aby nie jest Martin Luther King's Day i wolne od pracy?

Było.
Dzięki , Królu, za tę wczesną pobudkę!!! Kto rano wstaje i tak dalej!

Ale za to mieliśmy baaaaaaaaardzo długi dzień.
Bardzo.
Postanowiliśmy go wykorzystać w sposób pożyteczny, czyli iść do kina. A ponieważ nie lubimy tłumów na sali kinowej, wysokich ludzi przed nami, zasłaniających nam widok, baaaaardzo potężnych ludzi obok nas, którzy zajmują nie dość, że swoje, to jeszcze pół naszego siedzenia, ludzi kopiących w oparcia naszych krzeseł, bardzo młodych ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, jak się zachować w kinie i w ogóle ludzi na tej samej sali kinowej co my, wybraliśmy się do kina a) z dala od dużych skupisk ludzkich b) na film o małej popularności, który jednakowoż mła bardzo chciała zobaczyć. Czyli na Iron Lady z fenomenalną, uwielbianą przeze mnie Meryl Streep.
Muszę przyznać, że wybór był znakomity - niemal pusta sala, średnia wieku tak z tysiąc lat, bo to nie kino dla młodzieży i fenomenalna Meryl Streep.
Ale nic poza tym.
Film mnie rozczarował. Bo to ani opowieść o jej życiu prywatnym, ani o niej jako polityku, tło historyczno-polityczne lekko tylko nakreślone (albo raczej maźnięte). Cała akcja skupia się na ostatnich latach jej życia, pokazując ją jako trochę zagubioną starszą panią, która - rozmawiając ze zmarłym mężem - wspomina urywki ze swojego życia.
Miałam nadzieję na solidną dawkę historii, polityki, obyczajów. Solidnie zarysowaną postać, dobre studium psychologiczne jak by nie było wielkiego polityka.
A tu nic. Film był - moim zdaniem - po prostu o niczym. A szkoda.
I jeszcze a propos tematyki - nie wiem, czy t a k i film powinno się kręcić za jej życia. Nie jestem przekonana, chociaż pewnie twórcy porozumieli się z nią samą czy jej rodziną przed rozpoczęciem zdjęć? Nie za bardzo wiem, jaka jest przyjęta procedura, ale tak sobie to wyobrażam. Anyhow, szkoda świetnego tematu a Streep należy się Oskar. Albo nobel przynajmniej:-)

A wy oglądaliście ostatnio coś wartego uwagi?
Tęsknię za dobrym kinem. Tutaj w multipleksach nie wyświetla się nic poza rodzimymi produkcjami. Owszem, są kina studyjne, w których można obejrzeć nie-amerykański repertuar, ale jest ich niewiele. Nie wiem, czy wynika to z ochrony rodzimego przemysł filmowego czy z niechęci Amerykanów do zagranicznych produkcji, tak czy inaczej repertuar kinowy jest raczej ubogi w porównaniu z Europą.

No i jeszcze te remaki wszystkiego, co dobrego nakręcono w Europie. Oglądaliście trylogię nakręconą na podstawie książek Siega Larsona o Lizbet Salander? Już nakręcono amerykański remake i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby w kinach puścić świetny przecież oryginał. Nie pojmuję tej polityki, zaiste. Tyle dobrego światowego kina mi tutaj umyka a fanką Transformers czy -nastej części Bonda to ja raczej nie jestem:-)

wtorek, 10 stycznia 2012

Ile kosztuje miłość


Stanowczo domagam się, żeby do sklepów wrócił eggnogg. Dlaczego sprzedają go tylko w święta?!

Tak, wiem, jakbym była pracowitą kurką domową, a nie leniwą kokoszką, która zabawia się zabijaniem kurczaków w czasie kosmicznej inwazji (Chicken Invaders vol. 4), pewnie skrzętnie zgromadziłabym potrzebne produkty i sama eggnogg zrobiła.
Ale nie jestem.
Jestem Bardzo Leniwą Kokoszką. Przez tę pogodę.
Nie wiem, jak was, ale mnie ta wiosna w styczniu zupełnie rozstraja.
Nie to, żebym narzekała. Nienawidzę zimy - śniegu, mrozu, oblodzonych chodników albo chodników zawalonych śniegiem na wysokość piętra i pół, grubego ubierania się, tych wszystkich swetrzysk, grubych podkoszulków i rajstop pod spodniami, zmory mojego dzieciństwa (też je ściągaliście zaraz po wyjściu z domu do szkoły, kiedy tylko czujne oko rodzicielki przestało was obserwować? ja zawsze, ale nie zawsze pamiętałam, żeby z powrotem założyć przed powrotem do domu; hm, to były trudne czasy, naznaczone rajstopową traumą).
Najbardziej ze sportów zimowych lubię leżenie na plaży i popijanie drinków z palemką. Oraz kąpiele w ciepłym morzu, do którego nigdy nie spadł nawet najmniejszy płatek śniegu. Takim z rafami koralowymi i delfinami, które popołudniami podpływają do brzegu ku uciesze gawiedzi.

Także nie narzekam, brońpanieboże.
Ale mój organizm wariuje w związku z tym chwilowo mam lenia oraz senność permamentną, leczoną dużą ilością kawy. I właśnie kawowym maniakom post ten dedykuję; tym, co to nie potrafią sobie co rano odmówić kupowania kubka w ulubionej kafejce. Wiecie, ile kosztuje was miłość do kawy??

Amerykanie już wiedzą. Skrzętnie policzyli, że kupując codziennie kubek dużej kawy, wydajemy ok. 28$ tygodniowo, ok. 120$ miesięcznie i aż 1.460$ rocznie.
W ciągu pięciu lat daje to 7.300$.
Po dziesięciu latach jedna kawa dziennie kosztuje cię już samochód, po trzydziestu twój kawowy nawyk kosztuje jedyne maleńkie $239,891 (wliczajac zwrot z inwestycji, gdyby zamiast przepijać, włożyć te pieniądze na konto), po czterdziestu latach jesteśmy biedniejsi o bagatela $634,428.
Gdyby tę samą kawę parzyć w domu, w ciągu 40 lat zaoszczędzilibyśmy $481,108.

Nie wiem, jak wam, ale mnie po przeczytaniu tych wszystkich wyliczeń, nagle przeszła miłość do Starbuck i cynamonowego latte:-) To o samochodzie mnie wystarczająco przekonało.

A teraz policzmy, ile w ciągu czterdziestu lat wyda przeciętny palacz - 7 dolków za paczkę, po paczce dziennie daje to 49$ tygodniowo, 217$ miesięcznie, $2.604 rocznie....
Dobrze, że nie palę.

A to znalazłam w sieci. Biedny facet przez chwilę stał się bohaterem tutejszych mediów (na szczęście dla niego, przez chwilę dość krótką, ale i tak pewnie cała rodzina i znajomi zdążyli zobaczyć tę wtopę roku).


Nie wiem kogo bardziej mi żal - jego czy jej? Widzieliście jej minę?

Wniosek nasuwa się jeden - w miejscach publicznych  nie dłubiemy w nosie, nie uprawiamy seksu i nie oświadczamy się (no chyba że mamy absolutną, niezachwianą pewność, że wybranka chce tego samego), bo może się to zakończyć tragicznie. Na przykład pokazaniem w lokalnych wiadomościach.
No chyba że ktoś bardzo chce być w niusach.
Ja bym nie chciała a przynajmniej nie przy takiej okazji:-)

wtorek, 3 stycznia 2012

Za mundurem panny sznurem


Ktoś mi zarzucił, dzisiaj, że to armia brytyjska, a nie amerykańska, więc nie trzymam się tematu.
Proszę więc: oto co potrafią żołnierze armii amerykańskiej:-) A co!



Dziewczyna wymiata, nie uważacie?

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Wielki Łańcuch Blogowej Pomocy

Kochani, bardzo, bardzo potrzebna jest nasza pomoc!

Jedna z blogerek, autorka chustki od dłuższego czasu walczy ze skorupiakiem i trzeba pomóc Jej się go pozbyć.  Joanna jest moją idolką, nie bójmy się tego określenia, ściągam czapę z głowy przed nią i jej siłą, determinacją i zawziętością w walce, okraszonej dużym poczuciem humoru, nierzadko sarkazmem oraz ironią. Zresztą, co ja się będę rozwodzić - odwiedźcie Jej bloga, sami się przekonacie, że jest wielka.

Wyciągajcie więc portfele, tudzież plastiki, uruchamiajmy Wielki Łańcuch Blogowej Pomocy! W nas jest siła, w nas jest moc, tak? Tak.
A oto dane konta, na które należy dokonywać wpłat:

Fundacja Rak'n'Roll. Wygraj życie!
ul.Chełmska 19/21, 00-724 Warszawa
Multibank nr rachunku: 73 1140 2017 0000 4502 1050 9042
nr IBAN: PL 73 1140 2017 0000 4502 1050 9042
nr BIC: BREXPLPWMUL
tytuł wpłaty: Joanna Sałyga