czwartek, 27 października 2011

Romantycznie II

Dzień zaczął się dzisiaj miło. Od herbaty z miodem i cytryną, którą szanowny Król sam osobiście mi przyrządził i pytania o ulubione kwiatki, bo chciał się wybrać do sklepu.

Czy zawsze jestem tak rozpieszczana? Hmmm, jakby to dyplomatycznie wyrazić... - nie zawsze? Zwykle to ja jestem wielofunkcyjnym urzędzieniem domowym, co to jedną ręką mieszka w trzech garnkach na raz, drugą zmywa, trzecią odkurza a czwartą sortuje pranie i do tego podaje zimne piwo (tak tak, tak nisko upadłam; ale skoro już podpisał cyrograf, koniec z tym rozpieszczaniem, można nareszcie być sobą - brać prysznic raz w miesiącu, bekać przy jedzeniu i puszczać głośne bąki:-) aaa i jeszcze zrobię sobie trwałą - takiego pięknego, krótkiego baranka na całym łbie, a co!).
 
Biedak uświadomił sobie, co się dziś stało.
Zostałam dopisana do jego polisy. Na życie.

Może się boi, że doprawię barszczyk cykutą?
Hę?

środa, 26 października 2011

Romantycznie

- Czy wiesz, jak nazywa się mąż, który ma  dosyć swojej żony? - zapytał wczoraj Król Kurnika, kiedyśmy wygrzewali stare kości w słoneczku na parkowej ławce. Poranna wizyta u pani doktor przyniosła zadowalające efekty - żadnego chrzęszczenia w oskrzelach i płucach - znaczy infekcja się nie rozwija a nawet jakby ciut cofa. Pani doktor uznała, że krótki spacer w taką piękną pogodę powinien raczej pomóc, niż zaszkodzić, bo nie wiem jak u was, ale u nas powrót lata - 20 stopni i obłędne słońce. Kocham Hamerykę za tę piękną jesienną pogodę - rok temu też było tak cudnie. 

- Jak? - zapytałam, leniwie mrużąc oczy.

- Żon-kil.

Chyba powinnam być zaniepokojona, jeśli mąż mi mówi takie rzeczy tydzien po ślubie.
Hm.

niedziela, 23 października 2011

A miało być tak pięknie

Miałam pisać o chińskiej dzielnicy, ale od tygodnia jestem zbyt zajęta smarkaniem. Państwo wybaczą.

P.S. Jakby ktoś znał naturalne metody leczenia suchego kaszlu, serdecznie proszę o podzielenie się sekretem, albowiem obecnie żadnych piguł łykać nie mogę a to cholerstwo samo przejść nie chce.

wtorek, 18 października 2011

Nie każdy dostaje rozum od losu

Wiem, że to miały  być amerykańskie apetyty, nie polskie, ale usłyszałam wczoraj w tv coś, co mnie autentycznie wkurzyło - był to najbardziej bezmyślny komentarz dziennikarza, jaki dane mi było kiedykolwiek usłyszeć, a przecież w telewizorze słyszy się różne głupoty. I to wcale nie była jakaś szopka w stylu Tap Madl, tylko program publicystyczny stacji, która ma pretensje do poważnej.

Pokazywano protesty, które - zainicjowane na początku września na Wall Street przez zdesperowanych ludzi - powoli ogarniają świat. Komentarz dotyczył manifestacji w Warszawie. I co ja słyszę zza kadru? Dziarski głos dziennikarki, która stwierdza: "Tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi ludziom protestującym w Warszawie. Przecież to głównie młodzi, których sytuacja jest znacznie lepsza, niż w reszcie Europy - bezrobocie wśród nich sięga bowiem TYLKO 25%."!!!

Szanowna pani dziennikarko - sądząc po głosie, pani również jest młoda. Ciekawe, czy byłaby pani taka zachwycona wspaniałą sytuacją wśród polskich młodych ludzi, gdyby pani dołączyła do grona owych 25% bezrobotych i nie mogła znaleźć pracy. Czy wtedy również zachwycałaby się pani tym, że u nas lepiej, jak gdzie indziej? Hę?

A co znaczy poszukiwanie w Polsce pracy, wiem z własnego doświadczenia - zanim tu wylądowaliśmy, przez dwa lata bezskutecznie szukałam pracy w Polsce. Naiwnie uwierzyłam panu Tuskowi, który w Londynie obiecywał polonii, że on i jego rząd właśnie stwarzają drugi raj na ziemi z pracą dla każdego. I to pracą za godziwe pieniądze.

Wróciłam więc i ja.
Setki wysłanych resume później doszłam do wniosku, że politycy jednak kłamią. Ci z prawa i ci z lewa,i nawet ci ze środka. To patologiczni kłamcy a ich choroba przenosi się drogą kropelkową - wchodząc pierwszy raz do Sejmu zarażają się od kłamczuszków kończących kadencję.

Dwa lata byłam w tych  procentach, co to nie wiadomo, po co protestuje.
Na setki wysłanych listów odpowiedzi można było policzyć na palcach jednej ręki, a jak przyszło do omawiania warunków finansowych, to przewróciłam się ze śmiechu. W pięknym mieście Krakowie za samodzielne stanowisko oferowano 1,600 PLN na rękę. Pan z firmy z bezczelnym uśmiechem (odjechał później takim wypasionym bmw) powiedział, że jest kryzys i w związku z tym on może sobie pozwolić nareszcie na oferowanie niskich pensji. Bo po co płacić przyzwoicie.
Też się zgadzam, po co.

Więc jak słyszę, że bezrobocie to "zaledwie" 25% to mam ochotę komuś przywalić. Albo nogi z tyłka powyrywać.

Tyle wieści z kraju, przechodzimy do wiadomości ze świata.

Republikański kandydat na prezydenta, niejaki Herman Cain, powiedział w sobotę w czasie podróży wyborczej, że jeśli szanowni obywatele wybiorą go na to zaszczytne stanowisko, ochroni tychże obywateli przed zalewem nielegalnych imigrantów z południa.

Po pierwsze postawi na granicy patrole, składające się z prawdziwego wojska, zaopatrzone w broń ostrą i takąż amunicję, które to wojsko będzie miało prikaz strzelania do wszystkiego, co się rusza.

W międzyczasie Pan Cain postawi wzdłuż całej granicy mur, zakończony drutem pod napięciem. Napięcie pieścić będzie woltażem, mogącym zabić słonia, a co dopiero chudego Meksykanina.
Ale żeby nie było, że pan Cain nie ma sumienia, to na murze będą napisy, ostrzegające przed słoniową porcją prundu. Żeby nie było, tak?

Podoba mi się ten pomysł. W końcu dobry Meksykanin - to martwy Meksykanin. Kiedyś już to urocze hasło było tutaj używane, dlaczego nie wrócić do tego, co stare i sprawdzone, nieprawdaż?

Ja chciałam tylko zauważyć i skromnie podwpowiedzieć Panu Kandydatowi Hermanowi, że nielegalni w Hameryce pochodzą nie tylko zza południowej granicy, ale część z nich przylatuje również z Europy. I dlatego mam taki postulat - wszystkim przyjezdym na lotnisku należy wszczepiać samowybuchające czipy - jak nie wyjadą w terminie, czip wybucha, zabija delikwenta i po sprawie. Nie trzeba utrzymywać rzecz agentów imigracyjnych, odciążamy więzienia i sądy. Piękne w swojej prostocie, no nie?

Cały artykuł o Kandydcie Hermanie, moim najnowszym ulubieńcu tutaj. Czytajcie i się bójcie.

P.S. Żeby nie było, to zdaję sobie doskonale sprawę, jak ogromnym problemem jest tutaj migracja z Meksyku. I nie chodzi o rzesze tych, którzy są gotowi podjąć jakąkolwiek pracę za jakiekolwiek pieniądze,  oby tylko utrzymać rodzinę, ale o tłumy takich, którzy pracować nie mają zamiaru ale za to chętni są zawsze do pobierania wszelkiego rodzaju publicznych świadczeń, które ten kraj w swojej dobroci daje nawet osobom bez prawa pobytu.
Ale strzelanie i druty pod napięciem?
Toż tutaj seryjnych morderców traktuje się lepiej.

czwartek, 13 października 2011

Wielka Draka w Chińskiej Dzielnicy

Ktoś jeszcze pamięta ten film? Nie ma to jak stare dobre kino.

A propos Chińczyków z poprzedniego posta, to przypomniało mi się, że niedawno nawiedziliśmy chińską dzielnicę Miasta Skunksów; i to nawet dwukrotnie - raz celem rekonesansu poznawczo-kulinarnego a drugi raz z okazji parady z okazji stulecia Chińskiej Rewolucji. Nie chce mi się już dzisiaj pisać, jutro uzupełnię relację słowną, nieprawdaż. A teraz tylko kilka fotek, których oczywiście narobiłam tryliard pińćset sto dziwińćset.



środa, 12 października 2011

Baba w Czerwonym i Obama Fried Chicken

Jakiś czas temu pisałam, że mili nasi sąsiedzi wykurzyli hinduską rodzinę, wynajmującą tu mieszkanie. Rzekomo za to, że było tam za dużo ludzi w jednym mieszkaniu - czyli rodzice i piątka kilkuletniego drobiazgu.
No to mają za swoje.
Tydzień temu z okładem wprowadzili się kolejni najemcy.

Ha ha ha. Też Hindusi - rodzina z dwoma nastolatkami na stanie stałym.
Stałym, bowiem jest jeszcze stan dochodzący - czyli przyjaciele i kuzyni królika. Nasi nowi sąsiedzi chyba są spokrewnieni ze wszystkimi innymi Hindusami w Mieście Skunksów, bo przyjeżdżają do nich codziennie istne tabuny, blokując i tak niewielki parking, podjazd i rondo przed głównym wejściem. Nowi mieszkają na parterze  z wyjściem na patio, więc goście swobodnie wchodzą i wychodzą, drzwi są zawsze otwarte na oścież a ze środka dochodzi skoczna hinduska muzyka oraz odgłosy boolywoodzkich produkcji.
Do tego jeszcze dochodzą zapachy tradycyjnej kuchni.
Bowiem tak się jakoś nieszczęśliwie składa, że w przeciwieństwie do poprzednich lokatorów, którzy chyba preferowali tutejszą kuchnię, Nowi wolą tradycyjne dania z dużą ilością mocno pachnących przypraw. Cały parter pachnie obecnie jak dobrze przyprawione curry:-)

Ja tam lubię zapach przypraw i nie mam nic przeciwko życiu towarzyskiemu innych, ale ciekawe, co dalej zrobią zarząd i reszta. Obserwujemy z Królem z rozbawieniem i zaciekawieniem rozwój sytuacji i robimy zakłady, za co i kiedy ich zarząd z lokatorami i Babą w Czerwonym Samochodzie (tą, która najbardziej psioczyła poprzednio) wyrzucą. Za namiętność do curry czy nadmierną towarzyskość? A może wymyślą coś bardziej twórczego? Aż się chce chodzić w soboty na te ich kółka wzajemnej adoracji, zwane nie wiedzieć czego spotkaniami mieszkańców.

I jeszcze a propos kółek - na jednym z nich Baba w Czerwonym podniosła kolejny problem - że nasz niewielki budynek nagle zapełnił się dziećmi. Bo kiedyś to było takie spokojne miejsce (takie spokojne, że jak jedna ze starszych lokatorek upadła, rozbiła głowę i nie mogła się podnieść, trzy dni nikt się nie zainteresował, gdzie nagle zniknęła), sami kulturalni starsi ludzie, a teraz te dzieci i dzieci. I coś z tym zrobić.

Taaa.

Proponuję wszystkie kobiety w wieku rozrodczym a) wysterylizować b) wyskrobać a jeśli jakaś rodzina śmie mieć dzieci, trzeba jej mieszkanie komisyjnie odebrać i już. Co się będą bezkarnie rozmnażać, zakłócając spokój.

Czy mam dodawać, że dzieci u nas ani się nie widzi, ani tym bardziej nie słyszy, takie są cichutkie i grzeczne? Dotyczy to zarówno kilkulatków i jak i niemowlaka, który nam się był urodził niedawno, mieszka na tym samym piętrze a którego - choć mieszka przez korytarz od nas - NIGDY nie słyszałam. Nawet jednego małego kwilenia.
Ale zgadzam się - te dzieci to prawdziwa zmora.

Nie wiem jak u Was, ale u nas już weekend:-) Mamy bowiem żydowskie święto Sukkot i oboje z Królem mamy z tej racji wolne:-) Ha!

A żeby nikomu nie było przykro, że możemy się bezkarnie lenić, podczas gdy reszta musi pracować jeszcze dwa dni - coć dla rozrywki. Chińska zemsta za skargę, jaką Amerykanie złożyli do WTO w sprawie chińskich ceł nałożonych na amerykańskich farmerów.
Żeby Amerykanie wiedzieli na przyszłość - na Chiny nie lata się ze skargą! Nu nu nu!:-) 



A skoro jesteśmy już przy temacie litościwie nam panującego...



Właściciel warsztatu w Teksasie wyśmiewa go, oferując Pokojową Nagrodę Nobla za wymianę oleju...

...oraz za zamówienia tacos z krewetkami...

Miłego ekhem ekhem... weekendu wszystkim:-)))

wtorek, 11 października 2011

Kreatywna policja

Jak złapać stu przestępców za jednym zamachem? To, wbrew pozorom, dość proste. Wystarczy wysłać im lewą "ankietę konsumencką", w której nagrodą miałyby być pieniądze oraz sprzęt elektroniczny, wynająć nierzucające się w oczy miejsce (pod żadnym pozorem nie robić tego na komisariacie, oczywiście) i poczekać. I liczyć na to, że nie każdy przestępca jest na tyle bystry, żeby domyślić się podstępu a przy okazji że niektórzy bedą pazerni na tyle, żeby zjawić się w siedzibie firmy ankieterskiej po odbiór nagrody.

Brzmi nierealnie?

Okazuje się, że wcale nie jest to taki idiotyczny pomysł. Przetestowała do policja jednego z powiatów na przedmieściach Wietrznego Miasta. Jak mówi jej szef, wiele listów zostało zignorowanych, lecz niektórzy zainteresowani darmowymi bonami i sprzętem elektronicznym do testów przestępcy zjawili się na miejscu, gdzie zostali aresztowani. Niektórzy przestępcy mieli podobno przeczucie co do całej sprawy:-) Policja cytuje jednego ze schwytanych, który przyznał, że sądził, że może to być zasadzka, ale postanowił zaryzykować chcąc dostać bon na 300 dolarów. Inny przestępca wysłał swojego wujka, który podekscytowany nagrodą wskazał miejsce pobytu krewnego:-))

Wśród aresztowanych znaleźli się winny pobicia i posiadania kradzionego samochodu, aresztowany kilkadziesiąt razy m.in. za przemoc domową i pobicia, aresztowany za posiadanie narkotyków i przemoc domową oraz wielu innych.

Nie wiem, jak wam, ale mi się pomysł bardzo podoba. Mi lajk.Wery lajk:-)

poniedziałek, 10 października 2011

Nie ma to jak rodak

Nikt tak pięknie nie dokopie rodakowi, jak inny rodak.
Serce rośnie, jak się słyszy takie historie.

"(...) Do skandalicznego zachowania doszło kilkanaście minut po otwarciu komisji obwodowej w Konsulacie RP w Chicago. Podczas weryfikacji danych osoby chcącej oddać głos, jeden z członków komisji trzymając paszport w dłoni zapytał "Czy ma Pani ważną wizę turystyczną? Czy jest Pani tutaj legalnie?. Pytania takie padły już do drugiej kolejnej osoby chcącej oddać swój głos.

Dopiero po zdecydowanej interwencji (...) fotoreportera oraz siędzącego przy komisji męża zaufania oddelegowanego przez PiS, członek komisji przyznał, że jego zachowanie jest nieodpowiednie i obracając wszystko w żart przeprosił za swoje zachowanie.(...)"

Cały artykuł tutaj.

Ów praworządny obywatel, który na terenie polskiej placówki dyplomatycznej pytał Polaków o status, to nie kto inny, jak prawnik - Polak - zajmujący się sprawami imigracyjnymi.

Może biduś nie ma klientów i liczył na to, że jakichś tam wyłapie z nagonki?

A Halloween zbliża się wielkimi krokami. Niektórzy hardkorowcy już pierwszego października odpalili świąteczne dekoracje a w sklepach pojawiły się już dekoracje... bożonarodzeniowe. Choinki, ozdóbki, szopki. Widziałam nawet choinkę dla łakomczuchów - całą obwieszoną dekoracjami w kształcie muffinek, donatsów, gofrów, ciastek. Następnym razem zrobię zdjęcie, bo wygląda naprawdę... hm, dziwnie?:-) Jestem bożonarodzeniową tradycjonalistką i święta kojarzą mi się jednak z bombkami w tradycyjnych kształtach i grudniem. Ale wiecie, w Ameryce wszystko jest naj - największe domy, najszersze ulice i nawet najpierwsze Boże Narodzenie:-))))

wtorek, 4 października 2011

Flower Duet

Dzisiaj na miłe dnia rozpoczęcie - Flower Duet Leo Delibes, którą usłyszałam niedawno w jakimś filmie czy serialu.



Król w przypływie dowcipu zapytał mnie niedawno, czy całą swoją mądrość życiową czerpię z seriali.
Tak tak Królu, ale na Twoim miejscu to bym się zastanowiła nad swoją przyszłością, bo do moich ulubionych należy Dexter i Dr. House:-P
Miłego tygodnia:-)

niedziela, 2 października 2011

Czas

W  pewnym wieku czas przestaje biec.
Czas zaczyna zapierdzielać.

Wczoraj rozmawiała z koleżanką z drugiego końca świata. Pytam jak tam narzeczony, czy już po ślubie, jak praca i w ogóle.
Okazało się, że mam mocno nieaktualne dane.
Koleżanka uświadomiła mi bowiem aczkolwiek aliści, że ostatni raz rozmawiałyśmy już niemal rok temu.
A mnie się wydawało, że to minął miesiąc może. No dwa najwyżej.

Zaiste, czas zapierdziela.
Gdzieś mi się zapodział cały jeden rok.



sobota, 1 października 2011

Art Institute

Właściwie nie wiem, dlaczego wcześniej tam nie trafiłam. W końcu pierwsze, co zrobiłam po przyjeździe do Miasta Skunksów, to obleciałam wszystkie muzea. Ale jakoś tak Art Institute kojarzył mi się ze współczesną sztuką - kupą na talerzu, śmieciami na postumencie oraz obrazami, które wyglądają, jakby namalował je trzylatek.
Jestem dyletantką, jeśli chodzi o sztukę współczesną, przyznaję. Ale ja po prostu lubię wiedzieć, na co patrzę. Lubię jak na obrazku jest koń, jeleń na rykowisku, człowiek w kapeluszu albo i bez, a nie kilka kresek i kropek. Uważam się za osobę rozgarnietą, lubię filmy o skomplikowanej fabule i takież książki. Lubię pomyśleć, pozastanawiać się na tym, co właśnie przeczytałam albo obejrzałam.
Ale lubię też wiedzieć, CO WIDZIAŁAM. Bo jak nie wiem, to o czym mam myślec?
Logiczne, nieprawdaż?

Kiedyś miałam takiego absztyfikanta. Absztyfikant był malarzem sztuki współczesnej (holenderskim, żeby było śmiszniej, bo Holendrzy już zawsze będą mi się kojarzyć z wykonawcami nieszczęsnej piosenki o skuterze:-)) I tenże amant kiedyś mi powiedział, że jestem prostaczką, bo jak mi pokazał jeden ze swoich obrazów, to nie wiedziałam, gdzie góra, gdzie dół.
Na obraz składało się fioletowe tło. Na tymże tle były trzy różowe kropki. W prawym górnym rogu. Nie wiem dlaczego właściwie nie mógł to być róg dolny lewy, a prostaczką zostałam nazwana po tym, jak go powiesiłam do góry nogami i nie zrozumiałam przesłania. Nic a nic.

No więc właśnie dlatego, po tych niemiłych doświadczeniach z trzema różowymi kropkami, wolałam omijać Muzeum Sztuki.

Ale wiecie co - ja naprawdę jestem jakaś nie tego. Do głowy mi nie przyszło, że w takim muzeum będą i posążki, broń i monety, maski i ubiory, sztuka użytkowa i nawet Manet z Monetem za pan brat.
No gupia jakaś.

Spędziłam w muzeum cały dzień, z moją Ulubioną Koleżanką, Która Zawsze się Gubi. Nie mam zbyt wielu zdjęć, bo nie chciałam jej kazać na siebie czekać, ale już mam plan, żeby wybrać się do muzeum sama, w towarzystwie statywu, na cały długi dzień. Albo i dwa.I wtedy to dopiero sie zdjęciami pochwalę, że hoho:-)) A na razie te kilka które wczoraj zdążyłam w przelocie trzasnąć.







Acha. Z kronikarskiego obowiązku muszę donieść, że odkochałam się w Holendrach a zakochałam w Pepiczkach:-))